Draco Malfoy, książe Slytherinu, znany również jako Smok,
wpatrywał się w nowych uczniów. Dwóch z Ravenclawu, jeden z Huffelpuffu i jeden
z Gryffindoru. Z domu węża odeszło pięciu uczniów. Nikt z jego rocznika. Teraz
platynowłosy nastolatek wpatrywał się w stół gryfonów i przyglądał się po kolei
wyczytywanym uczniom. Został już do przydzielenia tylko jeden. Draco uważnie
przyglądał się starszym rocznikom, zastanawiając się, kto zostanie wywołany.
Spojrzenie stalowych oczu spoczęło na Granger, a na twarzy młodzieńca pojawił
się drwiący uśmiech. Tak... Ravenclaw. Na pewno.
Wielkie było wiec zdumienie chłopaka, gdy zamiast nazwiska
znienawidzonej uczennicy usłyszał zupełnie inne, ale równie znajome.
- HARRY POTTER!
Na sali zapanował zamęt. Szepty na temat Złotego Chłopca
Gryffindoru, który już wcale do Gryffindoru należeć nie będzie, rozbrzmiewały w
całej sali i docierały do uszu wszystkich uczniów. Młody Malfoy patrzył w
zdumieniu, jak Potter podnosi się spokojnie ze swojego miejsca, jakby już
wcześniej wiedział, że to właśnie on zastanie wywołany. Zielonooki rzucił
pojedyncze spojrzenie za siebie, a Draco podążył za jego wzrokiem. Smok był
niezmiernie zdumiony, widząc w oczach Rudzielca niechętną akceptację. Czyżby i
on wiedział, że tak się stanie? Spojrzenie Malfoy'a ponownie zostało skierowane
na Pottera, niemal dokładnie w tej samej chwili, w której chłopak spojrzał na
stół ślizgonów. Trwało to zaledwie sekundę i bliznowaty patrzył już tylko na
Tiarę Przydziału, a Draco zastanawiał się, czy przypadkiem cała scena tylko mu
się nie przyśniła. A jednak... Spojrzenie Harry'ego na stół domu węża wywołało
w platynowłosym niezrozumiałe napięcie. Miał dziwne przeczucie, że może
wydarzyć się coś, co zachwieje całym jego światem. Coś, co na zawsze odmieni
jego życie.
Malfoy wpatrywał się w pewne ruchy swojego odwiecznego
wroga, dostrzegając w jego postawie swego rodzaju elegancje oraz wyniosłość,
których nigdy wcześniej nie zauważył. Chłopak usiadł na stołku i założył Tiarę
na głowę, a Draco przyglądał mu się w napięciu. Dokładnie w tej samej chwili
rozległ się donośny krzyk, który miał na zawsze odmienić losy Malfoya.
- SLYTHERIN!
W Wielkiej Sali zapanowała niezmącona niczym cisza. Potter
zdjął Tiarę z głowy i ruszył w kierunku stołu ślizgonów. Jego kroki odbijały
się echem w przeszywającej ciszy. Chód był pewny. Postawa zdecydowana. A
twarz... Na twarzy nie było ani krzty zdumienia. Jedynie spokój i
niewyobrażalna ulga. I wtedy Malfoy zrozumiał. Spojrzenie Pottera na stół
ślizgonów nie było przywidzeniem. Wybraniec od początku wiedział. Wiedział że
trafi do Slytherinu.
Draco przyglądał się, jak nowy członek jego domu siada przy
stole pomiędzy pozostałymi przybyszami. Gdzieś z oddali docierał do niego szum
rozmów oraz głos dyrektorki. Nie zwracał jednak uwagi na żadne bodźce. W tej
chwili interesował go tylko pewien chłopak z blizną na czole, który właśnie
rozpoczynał rozmowę z pozostałą czwórką przeniesionych czarodziejów.
- Draco!
Chłopak odwrócił
wzrok od obiektu swoich obserwacji i spojrzał na wołającego go przyjaciela.
- O co chodzi Zabini?
- Nie gap się tak na niego - warknął cicho ciemnoskóry.
- Malfoy'owie się nie gapią. To uwłacza naszej godności. My
tylko taksujemy wzrokiem i oceniamy z kim mamy do czynienia. - odparł dumnie
srebrnooki nastolatek, nakładając sobie na talerz jedzenie, które właśnie
pojawiło się na stole.
- Skoro tak twierdzisz - odparł Blaise wzruszając
ramionami i również zabrał się za posiłek.
Malfoy zabrał się za jedzenie kolacji, jednak co chwile
kierował spojrzenie w kierunku nowych uczniów. Szare oczy wpatrywały się w znajome
zielone tęczówki, ukryte za okrągłymi oprawkami okularów. Pomimo usilnych prób
skupienia się na dyskusji przyjaciół, chłopak nie mógł oderwać myśli od
znienawidzonego Gryfona, który zyskał właśnie miano nowego Ślizgona. Zastanawiał
się przez cały ten czas, jak to się stało, ze ten głupi gryfon trafił do najdostojniejszego
domu w Hogwarcie i mimo usilnych prób rozwikłania tej zagadki, nie mógł znaleźć
żadnego satysfakcjonującego go wyjaśnienia. Siedzący obok Malfoya Blaze wpatrywał
się w niego przez całą ucztę. Doskonale widział irytację swojego przyjaciela,
gdy ten co chwilę przenosił swoje spojrzenie na nowych uczniów. Doskonale
rozumiał uczucia ślizgona. Przez tyle lat nienawidził Pottera za to, że
odrzucił jego przyjaźń, a teraz nagle chłopak znalazł się w tym samym domu co
on. Zabini przeczuwał, że nie skończy się to dobrze dla żadnego z nich.
Po przeniesieniu Pottera przy stole Slytherinu zapanowało
ogromne napięcie. Wszyscy wyczuwali gęstą atmosferę, która wisiała nad całym
stołem. Uczniowie rzucali niespokojne spojrzenia ku swoim nowym towarzyszom i
szybko odwracali wzrok. Było dla nich niepojęte, by ktoś z innego domu mógł się
włączyć w tak wąski i zamknięty krąg węży.
Kiedy uczta się zakończyła, wszyscy ślizgoni z ulgą wstali
od stołu i ruszyli w kierunku lochów. Jedynymi, którzy zostali na miejscach,
byli Malfoy oraz nowi uczniowie. Draco, jako naczelny prefekt swojego domu,
miał za zadanie wskazać im drogę do Pokoju Wspólnego Slytherinu i zaprowadzić
ich do właściwych pokojów. Podnosił się właśnie z miejsca by zawołać do siebie
uczniów, gdy nagle tuż obok niego pojawił się profesor odziany w czarne szaty.
- Dobry wieczór, profesorze – zwrócił się do nauczyciela
Malfoy z nieskrywanym szacunkiem.
Profesor skinął chłopakowi głową i poczekał, aż wszyscy
pozostali na miejscu ruszą w ich kierunku. Uczniowie z przestrachem wpatrywali
się w mistrza eliksirów. Jego ciemne włosy opadające na boki idealnie
kontrastowały z jasną skórą, a czarne jak noc oczy przyglądały się uczniom,
którzy kulili się pod tym przenikliwym spojrzeniem.
- Za mną – powiedział mężczyzna, kiedy już wszyscy zebrali
się wokół niego, po czym wyprowadził ich z Wielkiej Sali.
Draco ustawił się na końcu grupy uczniów by przypilnować ich
i upewnić się, że nikt się nie zgubi w drodze do dormitorium. Tuż przed nim
szedł nie kto inny, tylko Harry Potter we własnej osobie. Malfoy obserwował od
tylu jego miękkie ruchy i pewną, choć spiętą sylwetkę. Jego spojrzenie
zatrzymało się na chwilę na zarysie mięśni pleców, widocznych przez szatę, a
potem na parę sekund spojrzenie Malfoya spoczęło na biodrach Pottera, które
lekko poruszały się na boki, skutecznie przykuwając uwagę blondyna. Kiedy
chłopak zorientował się co robi, szybko oderwał wzrok od chłopaka i otrząsnął
się, zdziwiony własnymi myślami.
Draco spojrzał na Pottera i nie mógł pozbyć się dziwnego
wrażenia, że chłopak nie jest ani trochę zdziwiony zaistniałą sytuacją. Blondyna
coraz bardziej rozpierała ciekawość. On, słynny dziedzic fortuny Malfoyów i książę
Slytherinu, nie lubił pozostawać w niewiedzy. Przyspieszył nieco kroku i po
chwili zrównał się z Potterem. Chłopiec – Który – Nie – Wiadomo – Jakim – Cudem
– Przeżył spojrzał zdziwiony na postać, która pojawiła się właśnie u jego boku.
- Malfoy? – zapytał zdumiony.
- Jakbyś mógł mnie z kimś pomylić – odparł dumnie blondyn,
po czym od razu zapytał – Skąd wiedziałeś?
- Chyba nie bardzo Cię rozumiem, Malfoy – stwierdził
zdezorientowany Potter –Co masz na myśli?
- Nie udawaj, że nie wiesz – odparł srebrnooki z
niecierpliwością. – Przecież obaj dobrze wiemy o czym mówię. Skąd wiedziałeś, że
zmienisz dom? I skąd do cholery wiedziałeś, że trafisz do Slytherinu?!
Harry spojrzał na Malfoya ze zdziwieniem. Nie przypuszczał,
że ktokolwiek poza Ronem dostrzegł jego krótkie spojrzenie w kierunku stołu
ślizgonów. Przeliczył się jednak, jak widać. Przyjrzał się uważnie lśniącym platyną
oczom i uśmiechnął się pod nosem. Malfoy nie był głupi i mimo że Harry
szczerze go nie znosił, musiał przyznać- imponowało mu to. Odwrócił wzrok chcąc
ukryć uśmieszek, który pojawił się na jego ustach, choć podejrzewał, że i tak
nie pomoże mu to uciec przed czujnym spojrzeniem Malfoya. Nie przeliczył się i
już po chwili usłyszał jego zimny głos tuż przy uchu.
- Co cię tak bawi Potter?
- Nic takiego – odpowiedział Harry. – A co do domu, to
uznajmy, że jest to taka moja mała tajemnica.
Draco prychnął zirytowany. Nienawidził, kiedy ktoś go zbywał
w ten sposób. A w dodatku Potter się jeszcze śmiał! Draco był pewien, że mu
tego nie podaruje. Nikt nie ma prawa śmiać się z żadnego Malfoya. I bez względu
na to, czy Potter był tym Cholernym – Chłopcem – Który – Przeżył – By – Dręczyć
– Malfoya czy też nie, Draco nie zamierzał mu tego puścić płazem. Chłopak
spojrzał spode łba na zielonookie stworzenie, które szło obok niego i
stwierdził:
- Nigdy nie zaakceptuję cię jako jednego z nas. Nie nadajesz
się na ślizgona. Jesteś na to za głupi. I nie masz nawet za grosz sprytu.
- Widzę Malfoy, że przez te wszystkie lata uważnie mnie
obserwowałeś. – stwierdził Potter z wymownym uśmieszkiem na ustach. – Choć
chyba jednak nie wystarczająco uważnie, bo nawet nie zdajesz sobie jeszcze
sprawy z tego, jak bardzo potrafię być sprytny.
Pewny siebie ton, jakim czarnowłosy wypowiedział te słowa,
zasiał w umyśle Malfoya dozę niepewności. Przecież tiara
nie bez powodu przydzieliła Pottera do Slytherinu. Mimo wszystko, Malfoyowska
duma nie pozwoliła Draco na zmianę stanowiska, wiec blondyn przywołał na twarzy
wredny uśmieszek i odpowiedział:
- Ta, jasne. Już to widzę.
- Co powiesz w takim razie na mały zakładzik? – zapytał
niespodziewanie Potter, całkowicie zaskakując blondyna.
- To znaczy?
- Jeżeli udowodnię w przeciągu... Powiedzmy dwóch miesięcy,
że potrafię być sprytniejszy od niejednego ślizgona, zaakceptujesz mnie jako
jednego z was i przez tydzień będziesz spełniać wszystkie moje zachcianki. Co
ty na to?
Draco rozważył wszystkie za i przeciw. Wiedział doskonale, że
Potter potrafił być niebywałe wytrwały, jednak on, Draco Malfoy, zawsze uwielbiał
wyzwania. Dlatego perspektywa zakładu z Potterem była tak kusząca. Malfoy
chciał sprawić, by zielonookiprzegrał. Tak jak zawsze tego pragnął.
- W porządku – odparł.
– Ale jeśli przegrasz, będę uprzykrzał ci życie do końca twojego pobytu w Slytherinie.
Nie dam ci nawet chwili spokoju i uwierz, że łatwo to ty się mnie nie
pozbędziesz.
Harry uśmiechnął się pod nosem. Dopiero co trafił do
Slytherinu, a już wdał się jak zwykle w utarczkę z Malfoyem. Może jednak pobyt w Slytherinie, nie okaże aż tak zły.
- Na to liczę, Malfoy – odparł spokojnie Potter. – Gdybyś
tego nie robił, byłoby nudno. Więc mam nadzieję, że zapewnisz mi choć odrobinę
rozrywki. – odpowiedział, po czym z przebiegłym uśmieszkiem na ustach przyspieszył
kroku i dołączył do pozostałych uczniów, pozostawiając za sobą zdumionego Malfoya.
Blondyn przez chwilę był zbyt zdumiony, by jakkolwiek
zareagować, jednak już po chwili na jego
ustach pojawił się uśmiech. Może tiara wcale nie pomyliła się tak bardzo, umieszczając
Pottera w Domu Węża. Draco przeczuwał, że najbliższy rok będzie najciekawszym
spośród wszystkich, które wcześniej spędził w Hogwarcie. Wreszcie będzie mógł
się zabawić. I dać w kość temu przeklętemu Potterowi.
Draco nie zdawał sobie sprawy z tego, że w głowie Harry’ego rozbrzmiewały
właśnie podobne myśli.
***
Harry poczuł dotyk miękkich warg na swoich ustach i zatonął
w ich cieple. Objął ramionami szyję kochanka, sprawiając, że ich ciała ściśle
do siebie przylgnęły. Nos obok nosa. Usta złączone z ustami. Nogi splecione z
nogami. Ciało pod drugim ciałem. Z ust Harry’ego wydobył się nagły jęk, gdy wargi
ukochanego ześlizgnęły się na jego nagi tors i zassały się na wrażliwym sutku. Wybraniec
przygryzł wargę, by nie jęczeć z przyjemności, jednak jego kochanek miał inne
plany. Zacisnął zęby na wrażliwej skórze chłopaka tak, że z jego gardła wydobył
się krzyk. Mężczyzna uśmiechnął się zadowolony, po czym przesunął usta w górę,
na opaloną szyję Zbawiciela magicznego świata i lekko się do niej przyssał, pozostawiając
na skórze krwisto czerwony ślad. Oddech Harry'ego odrobinę przyspieszył. Kochanek
chłopaka na chwilę oderwał się od ukochanego ciała i uniósł na rękach, by
spojrzeć na twarz Wybrańca. Jak zahipnotyzowany przyglądał się roziskrzonym, lekko
przymrożonym z przyjemności zielonym oczom. Wargi Pottera były delikatnie
rozchylone, a na jego policzkach widoczne były łagodne rumieńce. Mężczyzna
przyglądał się nagiemu ciału spoczywającemu pod nim. Taki czysty. Nieskalany.
Niewinny. Mężczyzna jęknął głucho, zdając sobie sprawę, że jest pierwszym,
który ogląda go w takim stanie. Jego już i tak niespokojne ciało spięło się
jeszcze bardziej. Pragnął go. Pragnął go bardziej i bardziej z każdą kolejną
chwilą, kiedy na niego patrzył.
- Jesteś pewien? – zapytał ochrypłym z podniecenia głosem, zaglądając
w szmaragdową zieleń tęczówek Pottera.
- Tak – odparł młodzieniec, wpatrując się w niego błagalnie.
Mężczyzna nie potrzebował dodatkowej zachęty. Pochylił się
nad Harrym i złączył jego usta ze swoimi. Pocałował go głęboko i zachłannie, po
czym ześlizgnął się niżej, pragnąc zapewnić Harry’emu największą rozkosz, jaką
tylko potrafił. Pragnął, by zielonooki nigdy nie zapomniał swojego pierwszego
razu. Ciało Pottera było napięte i drżało z przyjemności, wołając wciąż o więcej
i więcej. A kochanek zamierzał dać mu wszystko, czego tylko pragnął.
***
Harry obudził się w środku nocy zlany potem i ciężko dysząc.
W pamięci nadal miał sen, z którego dopiero co się wybudził. Jego ciężki oddech
odbijał się głośnym echem po całym pokoju, mieszając z cichym pochrapywaniem,
dobiegającym z sąsiedniego łóżka. Ciało Wybrańca drżało na wspomnienie obejmujących
go silnych ramion i dotyku mocnego, muskularnego ciała. Przez plecy przeszedł
mu dreszcz pożądania. Harry wiedział, że nie zaśnie, póki nie uda mu się
rozładować zgromadzonego napięcia.
Wstał z łóżka, po czym po ciemku ruszył w kierunku łazienki,
starając się na nic nie wpaść, by nie obudzić swojego współlokatora. Kiedy
wreszcie dotarł do łazienki, bez zapalenia światła wszedł do ciemnej kabiny i
odkręcił zimną wodę, która gwałtownie uderzyła go w plecy. Harry skrzywił się nieznacznie,
jednak lodowaty strumień sprawił, iż jego ciało nieco się rozluźniło. Oparł się
ręką o ścianę i zaczął rozładowywać zgromadzone przez noc napięcie. Po kilku
minutach jego nasienie opryskało ścianę, a z ust Harry’ego dało się słyszeć
cichy krzyk.
- Sebastian!
Wybraniec oparł czoło o zimne kafelki czekając
by jego oddech się uspokoił. Lodowata woda spływała powoli po jego nagim ciele,
studząc je z gorączki pożądania.
Kiedy Harry już się uspokoił, wyłączył strumień wody i
wyszedł spod prysznica. Owinął się w pasie ręcznikiem, zebrał bokserki i koszulkę
z podłogi, po czym ruszył w kierunku łóżka. Przysiadł w nogach posłania i oparł
plecy o drewnianą kolumnę. Wpatrywał się w okno, za którym świecił wyczarowany
księżyc, oświetlając krajobraz. Harry westchnął cicho i zamknął oczy, po czym
potarł lekko piekącą bliznę. Mimo śmierci Voldemorta, znamię na czole Wybrańca
w dalszym ciągu dawało o sobie znać. Chłopak milczał, nie chcąc nikogo martwić.
Po śmierci Czarnego Pana znak już dawno powinien przestać dawać mu o sobie znać.
Jednak mimo tego nic się nie zmieniło. Harry zamknął oczy, przygotowując się na
kolejną falę migreny i lęku. Bał się. Tak owszem, Harry Potter się bał. Bał
się, że Voldemort tak na prawdę nie zginął. Że gdzieś tam jest, w jakimś pilnie
strzeżonym horkruksie, o którego istnieniu Harry nie miał pojęcia. Bał się, że
Lord Voldemort znowu powróci. I tym razem, Harry'emu nie uda się go
powstrzymać.
Nagle w pokoju rozległ się krzyk. Harry natychmiast zerwał
się na nogi i rozejrzał po pomieszczeniu niczym zagonione w kąt dzikie zwierzę.
Włoski stanęły mu dęba, a zielone oczy przypatrywały się całemu pomieszczeniu. Dźwięk
rozległ się po raz kolejny i tym razem Potter natychmiast zlokalizować jego
źródło. Szybko ruszył w kierunku łóżka swojego współlokatora i gwałtownym
ruchem odsunął kotary. Chłopak rzucał się po całym posłaniu mocno zaciskając
ręce na kołdrze. Usta zaciśnięte miał w wąską kreskę, a z oczu ciekły mu
strużki łez. Harry pochylił się nad nastolatkiem i złapał go za ramię.
Potrząsnął nim gwałtownie.
- Alex! Alex, obudź się! ALEX!
Chłopak gwałtownie usiadł na łóżku i rozejrzał się po pokoju
dzikim wzrokiem. Jego ciało było spięte, oddech nierówny, a spojrzenie
rozbiegane. Kiedy jego wzrok spoczął na Harry'm, przez chwilę był gotów do
ucieczki, jednak już po chwili jego ciało się rozluźniło i opadło swobodnie na
poduszki.
- Wszystko w porządku? – zainteresował się Harry, przypatrując
z uwagą współlokatorowi.
- Tak – odparł powoli Alex. – Tak myślę... To był tylko zły
sen.
- Coś o tym wiem – odparł Potter, przysiadając bezwiednie na
skraju łóżka kolegi. – Męczą mnie niemal każdej nocy.
- Co ci się śni? – zapytał zainteresowany Alex.
- Różne rzeczy. Czasem widzę śmierć rodziców. Innym razem śnią
mi się zmarli bliscy, wojna bądź Volemort.
Alex lekko wzdrygnął się na dźwięk tego imienia, a Harry
tylko przewrócił na to oczami. Mimo śmierci Czarnego Pana, wielu ludzi bało się
jeszcze wypowiadać na głos jego imię.
- A tobie co się teraz śniło? – zapytał, by zmienić temat.
Alex zamyślił się na chwilę, po czym odpowiedział:
- Miałem koszmar o śmierciożercach.
- Śmierciożercach? – zapytał Harry, wpatrując się ze
szczerym zdumieniem w twarz kolegi, który skinął powoli głową na potwierdzenie
swoich słów.
- Część podwładnych Sam Wiesz Kogo zaatakowała szkołę Beauxbatons.
Wtedy... wtedy zginęła moja najlepsza przyjaciółka. Siedzieliśmy nad jeziorem,
kiedy nastąpił atak. Szybko wycofaliśmy się w kierunku szkoły. Tuż... tuż przed
wejściem... trafiło ją zaklęcie uśmiercające. Widziałem zdziwienie na jej
twarzy. Lek i strach. Kiedy na mnie spojrzała, wiedziałem, że chciała mi coś
powiedzieć. Ale nie zdążyła– wyszeptał cicho chłopak, nie patrząc Harry’emu w
oczy.
Potter położył swojemu nowemu koledze rękę na ramieniu i
lekko ją ścisnął.
- Rozumiem Cię – wyszeptał. –Na czwartym roku w Hogwarcie, w
czasie Turnieju Trójmagicznego, widziałem jak mój towarzysz ginie. A ja nie
mogłem nic zrobić.
Alex wpatrywał się uważnie w twarz Pottera. Przez chwilę
obaj siedzieli w ciszy, pogrążeni w smutnych wspomnieniach. W końcu Potter
przerwał milczenie.
- Powinniśmy się kłaść. Czeka nas jutro ciężki dzień.
Alex skinął powoli głową, ale się nie poruszył. Potter
popatrzył na niego z troską. Doskonale wiedział, jak uporczywe potrafiły być
ciągle koszmary niepozwalające na spokojny sen. Chłopak wstał z łóżka, po czym
skierował się w kierunku własnego. Ze stojącej obok niego szafki nocnej wyjął niewielką
fiolkę, po czym wrócił do łóżka swojego
współlokatora. Chłopak ze zdziwieniem przyjął podaną mu fiolkę i posłał
Harry'emy pytające spojrzenie.
- To eliksir słodkiego snu – odparł chłopak, kierując się na
powrót do własnego łóżka i wchodząc pod ciepłą kołdrę – Pozwoli
ci spokojnie przespać resztę nocy bez koszmarów. – dodał.
- Dzięki – powiedział słabym głosem Alex po czym zażył
eliksir. Odłożył fiolkę na szafkę, po czym schował się na powrót pod kołdrą.
Nie minęło nawet pięć minut, a w całym pokoju rozległo się donośne chrapanie.
Harry uśmiechnął się lekko pod nosem, po czym sam sięgnął po
fiolkę eliksiru. Wiedział, że bez tego
nie prześpi spokojnie nocy. Poczuł, jak lepka mikstura spływa mu łagodnie przez
gardło, a po chwili jego powieki zaczęły opadać. Nawet nie pamiętał chwili, w
której zamknął oczy i wypuścił z ręki pustą fiolkę, która z cichym trzaskiem
upadła na podłogę, rozbijając się na miliony maleńkich odłamków.
***
Kiedy Harry obudził się z samego rana, do jego uszu dobiegły
dźwięki dochodzące z łazienki. Chłopak przekręcił się więc tylko na drugi bok i
wtulił twarz w miękką poduszkę. Zamknął oczy i uśmiechnął się lekko, mocniej
otulając ramiona kołdrą. Było mu tak dobrze i ciepło. Nie miał zamiaru wstawać.
Za żadne skarby.
Jednak jego plany spaliły na panewce w chwili, kiedy Alex
wyszedł z łazienki oznajmiając, że prysznic jest wolny.
Potter poczuł na policzku dotyk ciepłego powietrza, które dostawało
się do pokoju przez lekko uchylone drzwi łazienki. Harry, zachęcony ciepłem, zwlekł
się z łóżka i wciąż lekko zamroczony wszedł do pomieszczenia, zamykając za sobą
drzwi. Stanął pod prysznicem i odkręcił wodę. Ciepłe strumienie przyjemnie obmyły
jego ciało, jednocześnie wybudzając ze stanu otępienia. Chłopak potrzasnął
głową i sięgnął po płyn, by umyć zdrętwiale jeszcze po śnie ciało. Mięśnie
ramion powoli się rozluźniały, gdy ciepła woda zmywała z nich pianę. Zielonooki
wyszedł z pod prysznica spokojny i rozluźniony, jednak ten stan nie trwał długo,
gdyż w chwili kiedy wszedł do sypialni, przypomniał sobie, gdzie się znajduje.
Gniazdo węży. I cały spokój leciał w silną dal.
- Hej, Harry... – usłyszał łagodny głos.
- Tak? – zapytał, odwracając głowię w kierunku, z którego dochodził
dźwięk.
- Może razem pójdziemy na śniadanie? – zapytał niepewnie Alex.
- Ooo... Tak, jasne – zgodził się Potter. – Daj mi tylko
chwilę, żebym się ubrał.
Nowy współlokator skinął głową na zgodę, po czym przysiadł
na łóżku. Harry skierował się w stronę szafy i wyciągnął z niej ciuchy. Kiedy
zakładał na siebie szatę, zauważył, że inaczej niż zwykle, widnieje na niej
emblemat Slytherinu. Chłopak westchnął cicho, widząc węża na zielonym tle.
- Witamy w
Slytherinie. – mruknął pod nosem.
- Zdecydowanie witamy.
– usłyszał odpowiedź i natychmiast rozejrzał się na boki. Jednak w
pomieszczeniu nie dostrzegł nikogo, poza swoim współlokatorem.
Potter spojrzał na łóżko Alexa, podejrzewając, że to on mógł
się odezwać. Chłopak jednak leżał na swoim łóżku z poduszką na twarzy, nie
zwracając na nic uwagi.
- Kto to powiedział? –
zapytał spięty, wciąż się rozglądając.
- To ja. Spójrz tu.
Harry powoli skierował swój wzrok w dół i zobaczył wpatrzone
w swoją osobę zielone ślepia węża z emblematu.
- T-to byłeś ty?
- Owszem – zasyczał
w odpowiedzi maleńki wąż.
- Ech... No super... To
znaczy, że wciąż mogę
gadać z wieżami. Ekstra... – zironizował Harry.
- Spokojnie... Zobaczysz, że jeszcze ci się przydam –
stwierdziło stworzonko, na co Potter tylko przewrócił oczami.
- Przekonamy się -
mruknął, po czym oderwał wzrok od szaty i postanowił skupić się na bardziej
naglących sprawach. Jak śniadanie na przykład.
Harry podszedł do Alexa i szturchnął go lekko. Razem wyszli
z pokoju i skierowali się korytarzami lochów do Wielkiej Sali. Przez całą drogę
Harry rozmyślał o zeszłym wieczorze. Od chwili gdy McGonagall ogłosiła, zmiany przydziałów,
wiedział, że będzie jednym z wytypowanych. To było oczywiste. Tiara nie dałaby
sobie spokoju, gdyby nie zmieniła jego domu. W ten sposób wylądował w
Slytherinie. On i czterech innych uczniów. W tym Alex. Jego nowy współlokator.
Pozostałych trzech przeniesionych czarodziejów zajęło w trójkę drugie dormitorium.
Harry westchnął ciężko, zdając sobie sprawę, że teraz wszystko będzie inaczej. W
środku nocy nie będzie słyszał krzyków Rona, uciekającego przed pająkami, żaba
Neville’a nie będzie wchodziła do jego kufra, a wybuchy powodowane
eksperymentami Seamusa nie będą go co dzień zrywać z samego rana. I mimo że
wszystkie te rzeczy były nieraz naprawdę upierdliwe, Harry wiedział, że będzie
mu ich brakować. Teraz należał do Domu Węża i chciał czy nie, ale
musiał się z tym pogodzić. A w tym wszystkim najgorszą rzeczą byli
prawdopodobnie ślizgoni. Ci sami, którzy dręczyli go przez wiele lat
znajomości. Ci sami, którzy stanęli po jego stronie w walce o Hogwart. Ci sami,
którzy walczyli u jego boku przeciw własnym rodzinom. Wciąż pamiętał płacz i
krzyki osób, które zabijały własnych krewnych. Harry wzdrygnął się, zdając
sobie sprawę z tego, jak okropnie musieli się czuć. Wtedy i teraz.
Powolnym krokiem dwaj ślizgoni weszli do Wielkiej Sali i
ruszyli w kierunku stołu Slytherinu. Zajęli wolne miejsca i nie odzywając się
do siebie, rozpoczęli konsumpcję śniadania. Harry dłubał niedbale widelcem w
talerzu, nie czując głodu. Wpatrywał się tępym wzrokiem w stół, gdy poczuł na
sobie czyjeś przenikliwe spojrzenie. Chłopak obrócił się i rozejrzał nerwowo,
by w końcu napotkać wzrok znienawidzonego profesora eliksirów. Severus Snape przeszywał
ostrym spojrzeniem swojego nowego podopiecznego. Chłopiec przez chwilę z
obojętną miną również przyglądał
się swojemu opiekunowi, po czym wrócił do dłubania jedzenia na talerzu. Severus
prychnął krótko. Nienawidził tego dzieciaka. Od chwili, gdy tylko ten pojawił
się w wejściu do Wielkiej Sali na swoim pierwszym roku, u boku tego
beznadziejnego Weasley'a. Tym bardziej nie cieszył go fakt, że miał wobec tego
nastolatka Dług życia*.
Snape powrócił wspomnieniami do tamtej nocy sprzed dwóch
miesięcy. Wciąż doskonale pamiętał chwilę, w której Czarny Pan rozkazał Nagini
go zamordować. Do tej pory miewał po nocach koszmary, w których widział
atakującego go węża. Severus wiedział, że umiera. Nie chciał ginąć. Nie w
tamtej chwili. Nie, kiedy miał do zrobienia jeszcze tyle rzeczy. Tyle
niewypełnionych zadań i porzuconych misji. Właśnie tamtą chwilę wybrał sobie
ten przeklęty zbawca czarodziejskiego świata, by go odnaleźć. Profesor nie był
pewien, co się wtedy wydarzyło. Pamiętał jedynie przerażoną twarz Pottera,
chwilę przed tym, nim ogarnęła go ciemność. Przytomność odzyskał kilka minut
później. Ten przeklęty, głupi Potter siedział obok niego, opierając się o
ścianę. Jego oddech rozbrzmiewał głośnym echem w tym bezkresie ciszy. Twarz
chłopaka była blada. Ręce spoczywające na kolanach drżały mu ze zmęczenia.
Snape nie lubił nastolatka, ale nie był na tyle głupi, by nie zrozumieć, że
właśnie uratował mu on życie. Bez względu na to jak absurdalnie by to nie brzmiało.
- Jak to zrobiłeś? – zapytał chropowatym głosem.
- Nie wiem – odparł chłopak lekceważąco. – I właściwie mnie
to nie interesuje. Jeśli jest Pan żywy,
to może chronić zamek razem z innymi.
- Skąd masz pewność, że nie przyłączę się do Czarnego Pana?
- Wystarczy mi to, co powiedział Pan tuż przed omdleniem.
Mam pewność. – odparł chłopak zdecydowanym tonem, po czym wstał i się odwrócił,
a po chwili był już na tyle daleko, że nie dobiegły go cicho wypowiedziane
przez Severusa słowa:
-Dziękuję...
Teraz Snape siedział w Wielkiej Sali i uważnie przypatrywał
się chłopcu. Mimo że podczas wakacji całe noce spędzał na poszukiwaniu sposobu,
w jaki Potter przywrócił go do życia, nadal nie wiedział, jak go uratował. Tego,
że przez jakiś czas był martwy, Severus był całkowicie pewien. Ale choć wciąż
szukał, nadal nie poznał odpowiedzi. A teraz ten gównarz najzwyczajniej w świecie
trafił do jego domu. Snape nie wiedział już, co ma o tym wszystkim myśleć.
Najpierw ten przeklęty Wybraniec go uratował, a teraz jeszcze znalazł się w Slytherinie.
Profesor zaczął się zastanawiać, czy jeszcze cokolwiek związanego z Potterem go
zaskoczy. I mimo iż logika podpowiadała mu, że już raczej nic dziwniejszego nie
może się zdarzyć, mężczyzna przeczuwał, że to nie ostatnie zaskoczenie, jakie zafunduje
mu Potter.
W tym samym czasie
Harry skończył grzebać w talerzu i nie mogąc przełknąć już niczego więcej,
czekał na informacje od McGonagall, dotyczące dzisiejszego dnia. Chłopak
westchną cicho i zamknął oczy. Głowa go bolała. Światła raziły. Szum głosów rozbrzmiewał
mu echem w uszach. Nie bardzo wiedział co się działo. Chciał to zignorować.
Wysłuchać instrukcji dyrektorki, wykonać te całe testy i iść się przespać
jeszcze choć odrobinę. Choćby tylko przez parę minut.
W chwili gdy Harry zastanawiał się właśnie, czy nie uciąć
sobie krótkiej drzemki przy stole, po Sali rozniósł się zdecydowany ton
dyrektorki.
- Skoro wszyscy już się pojawili, albo przynajmniej
większość z was, ogłoszę plan dzisiejszego dnia. Zaraz po śniadaniu uczniowie
mają się udać do swoich dormitoriów. Poza siódmorocznymi, którzy poczekają na
testy przed Wielką Salą. Pozostałe klasy, od szóstej do pierwszej, będą
przychodzić tutaj co pół godziny. Przed południem dowiecie się, jakimi żywiołami
będziecie władać. Po obiedzie natomiast, wybierzecie sobie broń jaką będziecie
uczyć się w walczyć. Testy sprawdzające zajmą nam cały dzień, w związku z czym
lekcje rozpoczniemy dopiero od dnia jutrzejszego. Dziś wieczorem prefekci
waszych domów rozdadzą wam plany zajęć na ten rok. A tymczasem skoro widzę, że
wszyscy już się pożywili, poproszę was o wyjście z Wielkiej Sali, żeby
nauczyciele mogli przygotować ją na najbliższe testy.
Uczniowie zaczęli niespiesznie wstawać ze swoich miejsc.
Harry również się nie spieszył. Skoro miał iść poczekać przed Wielką Salą,
wolał by cały ten tłum uczniów rozszedł się do swoich dormitoriów. Kiedy
wreszcie to się stało, Wybraniec wstał i ruszył spokojnym krokiem do wyjścia.
Alex wraz z innymi uczniami wyszedł z pomieszczenia i był już daleko od niego,
w drodze do dormitorium Slytherinu.
Harry od rana czuł się nieco dziwnie, ale w chwili gdy w
wyjściu wpadł na Hermionę i Rona, na jego twarzy pojawił się szczery uśmiech.
- Harry! – krzyknęła Hermiona, rzucając się przyjacielowi na
szyję.
- Cześć Hermiono – odpowiedział Harry, niepewnie ją
przytulając.
- Wszystko w porządku? Jak się czujesz? – jak zwykle dopytywała
dziewczyna, odsuwając się o krok, by uważnie otaksować przyjaciela wzrokiem.
- Wszystko w porządku – uspokoił ją Harry.
- Jak tam stary w nowym domu? – zapytał Ron, klepiąc kumpla
po plecach.
- Eeee... Nie najgorzej – stwierdził Harry.
- Miałeś w nocy jakieś koszmary? Krzyczałeś przez sen?
Działo się coś niepokojącego? –dociekała przyjaciółka.
- Nie. Naprawdę wszystko jest dobrze i nie działo się nic
nadzwyczajnego.
- Ale na pewno?
- Tak, Hermiono. Na pewno. – odpowiedział Harry z delikatnym
uśmiecham błądzącym po ustach.
- A co z Malfoyem? – zapytał Ron, obejmując swoja dziewczynę
w talii i przytulając się do jej pleców, jednak wciąż spoglądając z niepokojem
na Harry'ego – Bardzo już ci dopiekł?
- Właściwie to jak na razie jest spokój – stwierdził niepewnie
Wybraniec. – No może poza tym, że wczoraj tak jakby się założyliśmy. Ale poza
tym spokój.
Ron i Hermiona wpatrywali się z szeroko otwartymi ze
zdumienia oczami w Harry'ego, który nie potrafił zrozumieć, co też ich tak dziwi.
- O co? - zapytał przyjaciela niepewnie Ron.
- O to, że w dwa miesiące zdołam udowodnić, że jest we mnie
coś ze ślizgona. – odpowiedział spokojnie zielonooki.
Przyjaciele wpatrywali się przez chwilę zdumieni w Harry'ego,
po czym wybuchnęli głośnym śmiechem.
- Malfoy chyba jednak Cię nie zna, Harry – powiedziała
Hermiona z wciąż słyszalną wesołością w głosie – Masz wiele cech ślizgona. Sam
Dumbledore powiedział ci to w drugiej klasie, po tym jak zabiłeś bazyliszka.
- Tiaaak... – stwierdził Ron z wredny uśmieszkiem na ustach.
– Malfoy chyba naprawdę tego jeszcze nie wie, ale na pewno przegra.
Harry popatrzył na swoich przyjaciół i nie mógł powstrzymać
uśmiechu, czającego się na jego ustach. Mimo wszystko znali go lepiej niż
ktokolwiek inny i byli w stanie całkowicie go zrozumieć. Nie przejmowali się
tym, że w tej chwili należał do innego domu. Do znienawidzonego przez Gryfonów
domu. Do Slytherinu. Dla nich nie miało to najmniejszego znaczenia, gdyż wciąż
pozostawał tym samym Harry’m. Nie zbawcą czarodziejskiego świata. Nie zabójcą
Voldemorta. Nie. Był dla nich zwykłym chłopakiem, któremu nie szły eliksiry.
Który kochał quidditcha i był jak nikt dobry w obronie przed czarną magią. Który
zawsze pomagał przyjaciołom, ale i który sam nie raz potrzebował ich pomocy. Dla
nich był po prostu Harry’m. Ich najlepszym przyjacielem.
Trójka uczniów nie była świadoma, że przez cały czas trwania
tej rozmowy obserwowała ich para srebrnych oczu. Draco wpatrywał się w
roześmianą grupę uczniów, których znienawidził już na początku swojego pobytu w
szkole. Zawsze nierozłączni. Młody Malfoy miał nadzieję, że teraz, kiedy
przeklęty Potter trafił do Slytherinu, Złote Trio Gryffindoru się rozpadnie.
Jak widać nie mógł się bardziej pomylić. Przeklinał się w myślach, gdy widział
jak na twarzy tego beznadziejnego Zbawcy Czarodziejskiego świata pojawia się
radosny i szczery uśmiech. Prychnął
wyniośle, gdy wszyscy troje wybuchnęli śmiechem i zniesmaczony odwrócił wzrok.
Niemal od razu napotkał spojrzenie wesołych oczu.
- A tobie co Zabini? – zapytał niezadowolony.
- Nie, nic – odparł niewinnie ciemnoskóry chłopak. – Po
prostu dawno nie widziałem, żebyś zwracał na kogoś tyle uwagi, co na Pottera.
- Wydaje ci się – odpowiedział Draco, zbywając kolegę. Nie
mógł mu się przyznać do tego, że od pojawienia się w jego życiu Pottera, nigdy
nie zwracał na nikogo tyle uwagi. Choć i tak miał wrażenie, że Blaise doskonale
zdawał sobie z tego sprawę.
Dokładnie w tej chwili drzwi Wielkiej Sali otworzyły się i wyszła
z nich Profesor McGonagall. Na korytarzu zapadło natychmiastowe milczenie. Wszyscy
patrzyli na dyrektorkę, która spojrzała na trzymaną w dłoni listę i wywołała
nazwisko pierwszego ucznia. Do Sali niepewnym krokiem weszła puchonka, a za nią
McGonagall, dokładnie zamykając za sobą drzwi. Po korytarzu rozniosło się echo
przyciszonych rozmów. Niektórzy uczniowie przechadzali się nerwowo, inni stali
przy ścianach bądź siadali na schodach, czekając cierpliwie na swoją kolej. Kiedy
nadeszła kolej Hermiony, dziewczyna podniosła się i otrzepała szatę. Posłała
chłopakom niepewny uśmiech, po czym podeszła do McGonagall i weszła do sali.
Drzwi zatrzasnęły się za nią z głuchym trzaskiem.
Po kilku minutach Harry usłyszał swoje nazwisko. Nabrał
powietrza głęboko w płuca. Poczuł na swoim ramieniu silną dłoń, która uścisnęła
go uspokajająco. Harry spojrzał na przyjaciela z wdzięcznością, po czym skinął
mu głową i ruszył w kierunku czekającej na niego dyrektorki. W drodze do drzwi
wyczuł na sobie przeszywające spojrzenie. Rozejrzał się wokół, a jego wzrok
zatrzymał się na czarnych tęczówkach. Chłopak uniósł brwi ku górze i spojrzał
pytająco na ciemnoskórego. Zobaczył, jak
Zabini marszczy zdezorientowany czoło. Nie mógł jednak dalej stać w miejscu i
próbować zrozumieć o co chodziło Blaisowi więc odwrócił się, po czym mijając
dawną opiekunkę, wszedł spokojnym krokiem do Sali. Poczuł, jak za jego plecami
drzwi zamknęły się z cichym trzaskiem, a McGonagall po chwili stanęła tuż przed
nim.
- Poproszę o różdżkę, Potter.
Chłopak spojrzał zdumiony na nauczycielkę i odruchowo
zacisnął rękę na magicznym narzędziu, odsuwając się o krok. Dyrektorka
westchnął tylko zniecierpliwiona, jakby nie on pierwszy dzisiaj oponował przed
oddaniem swojej własności.
- Takie są reguły, Potter – powiedziała nieco zirytowanym
tonem, wyciągając rękę w stronę chłopaka. - Więc oddaj wreszcie tę różdżkę.
Odzyskasz ją, kiedy przejdziesz test.
Harry niepewnie wyciągnął przed siebie rękę i oddał nauczycielce
swoje narzędzie. Niemal natychmiast gdy puścił różdżkę, poczuł pustkę i
niepokój. Patrzył, jak profesor McGonagall znika za bocznymi drzwiami wychodzącymi
na korytarz, po czym rozejrzał się po Wielkiej Sali. Jedynym co zdołał dostrzec,
był fakt, iż wszystkie ławy zniknęły, a pomieszczenie wydawało się jeszcze
większe niż zazwyczaj bez zbędnego umeblowania. Po chwili zgasło światło i nie
było już widać niczego.
Harry stał w tym samym miejscu, rozglądając się nerwowo na
boki. W sali panował całkowity mrok, tak, że chłopak nie był w stanie dostrzec
niczego w przeszywającej ciemności. Jedynym słyszalnym w pomieszczeniu dźwiękiem
było przyspieszone bicie serca nastolatka. Zielone oczy rozglądały się wokół
mimo, że nie były w stanie niczego dostrzec. Złoty chłopiec niepewnie zrobił
jeden krok. Echo butów uderzających o posadzkę rozległo się donośnym odgłosem,
wypełniając uszy Harry'ego. Chłopak skrzywił się na nieprzyjemne doznanie.
Zamarł, zastanawiając się, co powinien zrobić, jednak wiedział, że bezczynność
nigdzie go nie doprowadzi. Miał dość tej ciemności. Kojarzyła mu się z dniem,
kiedy wraz z Dumbledorem udał się na poszukiwanie horkruksa. To nie był
najprzyjemniejszy dzień w życiu Harry'ego. Właśnie dlatego ślizgon ruszył przed
siebie, niepewny dokąd zmierza, przekonany jednak, że wszystko jest lepsze od
bezczynnego stania w miejscu. Echo kroków odbijało się od ścian, docierając do
jego uszu ze wzmożoną siłą. Po chwili poczuł pod stopami wodę. Nastolatek
natychmiast odsunął się. Teraz cała sytuacja jeszcze bardziej zaczęła go
przerażać. Widział powoli płynącą w jego kierunku łódkę. Harry zamknął oczy i potrzasnął
głową, pragnąc wyrzucić z niej wspomnienia tamtego wieczoru. Powoli uchylając
powieki i wykonując krok za krokiem, były Gryfon wycofał się znad brzegu wody.
Kiedy w jego mniemaniu był już wystarczająco daleko, ponownie się rozejrzał. I
choć mógłby przysiąc, że wcześniej nic nie przebijało się przez okrutną
ciemność, teraz był w stanie wyraźnie dostrzec czerwień żarzącą się po jego
lewej stronie. Harry ostrożnie ruszył naprzód, zbliżając się do nieznanego
zjawiska. Nagle tuż przed nim pojawił się słup ognia. Chłopak odskoczył
instynktownie od płomieni. Wycofał się, wpatrując z uwagą w ogień. Przed oczami
widział obraz płomieni trwających Pokój Życzeń i zadrżał, przypominając sobie dotyk
liżących go języków ognia. W pamięci przywołał obraz przerażonej miny Malfoya,
którego tylko cudem udało mu się złapać. Oczyma wyobraźni ponownie zobaczył,
jak Crabbe wywołał ogień, nad którym nie mógł zapanować i który ostatecznie spalił
jego ciało na popiół.
Harry w panice wycofał się jak najdalej od płomienia. Chciał
uciec, nie musieć już więcej na niego patrzeć. Jednak słupy ognia w ciąż widniały
przed jego oczami. Chłopak zaczął ciężko oddychać. Powietrze nie chciało
przepłynąć mu swobodnie przez gardło. Miał wrażenie, jakby się dusił.
Nagle poczuł na policzku chłodny dotyk. Wciągnął głęboko do
płuc świeże powietrze, które wypełniło pustkę. Oddech Harry'ego powoli się
uspokajał. Serce przestało bić tak szybko i powróciło do swojego zwykłego
rytmu. Chłopak odetchnął z ulgą, czując jak wiatr rozwiewa mu włosy. To uczucie
było takie znajome. Miał wrazenie, jakby szybował po niebie wśród chmur z
wiatrem który, łagodnie pieścił jego twarz. Odruchowo podążył w stronę, z
której czuł podmuch. Nie uszedł kilku kroków, a powietrze się zmieniło.
Przybrało na sile i zawirowało wokół niego z olbrzymią mocą. Harry’emu nie było
to straszne. Już nie raz stawiał czoło potężnemu, zmiennemu żywiołowi. Krok po
kroku, powoli lecz systematycznie, chłopak parł przed siebie. Nie wiedział, czy
idzie w dobrym kierunku, jednak podświadomie czuł, że właśnie tam powinien
podążyć.
W pewnej chwili poczuł pod palcami zimny dotyk metalu.
Zorientowawszy się niemal natychmiast, że trzyma klamkę, złapał ją mocniej i
gwałtownym ruchem pociągnął. Już po chwili stał w jakiejś bocznej Sali, a przed
sobą miał roześmianą, kobieca twarz.
- Witamy wśród poskramiaczy wiatru – powiedziała z szerokim
uśmiechem, po czym złapała Harry'ego za ramię i poprowadziła w kierunku gromady
poprzydzielanych uczniów.
Wybraniec rozejrzał się wokół i dostrzegając Hermionę,
niemal natychmiast do niej podszedł.
- I jak? – zapytał. – Jaki żywioł?
- Woda – odpowiedziała podekscytowana dziewczyna, patrząc na
zielonookiego z ciekawością. - A ty?
- Powietrze – odparł z uśmiechem.
- Och Harry... Gratuluję... – powiedziała dziewczyna, przytulając
mocno chłopaka. – Swoją drogą, wiesz, że żywioły mogłyby być odpowiednikami
domów?
- Naprawdę? – zapytał zdumiony chłopak, patrząc na
przyjaciółkę ze zdziwieniem w oczach.
- Tak. Ogień to Gryffindor, to jasne. Żywiołem Huffelpuffu
byłaby ziemia. Woda odpowiadałaby wtedy Ravenclawowi, a powietrze Slytherinowi.
Harry zamarł słysząc jej słowa. Jego żywioł tylko
potwierdził słowa Tiary. Pasował do Slytherinu. Pasował idealnie.
W tym czasie Hermiona kontynuowała swój wywód.
- Oczywiście mogę się mylić i mogą istnieć odstępstwa od tej
reguły. Jednak wszystko na to wskazuje.
Harry skinął głową wciąż niepocieszony. Postanowił jednak przerwać rozmyślania na temat tego, jak bardzo
mógł się pomylić prosząc Tiarę, by przydzieliła go do Gryffindoru. Teraz był
już w Slytherinie i tak miało pozostać przez najbliższy rok.
Nagle drzwi do pokoju się otworzyły i z pomieszczenia
wyszedł uśmiechnięty Ron. Przyjaciele natychmiast do niego pomachali, by
zwrócić na siebie jego uwagę, a on gdy tylko ich dostrzegł, natychmiast do nich
popędził.
- Ogień! – wykrzyknął. – Moim żywiołem jest ogień.
Harry i Hermiona wymienili porozumiewawcze spojrzenia.
- Niektóre rzeczy jednak się nie zmieniają – stwierdziła dziewczyna,
po czym wszyscy troje parsknęli śmiechem.
***
Harry, już po raz drugi tego dnia, stał przed Wielką Salą w
oczekiwaniu na przydział. Ostatnie testy żywiołów zakończyły się nieco ponad
godzinę temu. Cały ten czas Harry przesiedział w jednej z opuszczonych klas
wraz z Ronem i Hermioną u boku. Nie czuł się jeszcze na tyle pewnie w towarzystwie
ślizgonów, by wrócić spokojnie samemu do Pokoju Wspólnego Slytherinu i jak
zauważył, nie był jedyny. Pozostali przeniesieni również kręcili się w pobliżu
swoich starych znajomych. Harry im się nie dziwił. Doskonale wiedział, co
czuli. Osamotnienie. Zagubienie. Strach. Niepewność. Wszystkie te emocje
sprawiły, ze zielonooki rozstał się z przyjaciółmi dopiero w porze obiadowej w
wejściu do Wielkiej Sali, udając się w kierunku stołu ślizgonów. Było tam już
kilku członków jego nowego domu, jednak Harry nie miał ochoty na ich
towarzystwo. Usiadł w niewielkiej odległości od nich, by nie wyglądało to tak,
jakby próbował się od nich izolować, jednak nadal na tyle daleko, by pozostawać
w miarę bezpiecznej od nich odległości.
Nie dane mu było jednak nacieszyć się chwilą spokoju, gdyż
na przeciw niego usiadła jakaś osoba. Irytująca osoba o blond włosach.
- Siemka, Potter – przywitał się Malfoy, posyłając brunetowi
sarkastyczny uśmiech.
- Czego chcesz, Malfoy? – zapytał Harry, podnosząc
spojrzenie zielonych oczu znad talerza.
Draco posłał mu uśmiech pełen poczucia wyższości i oparł się
wygodniej o ławkę.
- Nic takiego. Po prostu profesor Snape kazał mi Cię
pilnować i upewnić się, że nie narobiłeś naszemu domowi wstydu.
- Więc możesz stąd iść – burknął Harry, ponownie skupiając
się na talerzu. – Nie potrzebuję niańki.
Smok nic nie odpowiedział i tylko przyglądał się nerwowemu
zachowaniu Pottera z wyższością. Uśmiechnął się lekko, a po chwili
milczenia zapytał:
- Jaki masz żywioł?
Harry spojrzał w opanowaną twarz Malfoya. Nie dostrzegł na
niej przekory ani złośliwości. Blondyn wyglądał, jakby faktycznie interesowała
go odpowiedź bruneta, a on doceniał starania rówieśnika, by się z nim dogadać.
- Powietrze – odparł, po przełknięciu ostatniego kęsa sałatki.
Malfoy skinął kilkukrotnie głową. Harry przyglądał się z
zainteresowaniem twarzy chłopaka, po czym zapytał ze szczerą ciekawością
pobrzmiewającą w głosie:
- A jaki ty masz żywioł?
- Wodę – odparł blondyn, a Harry ze zdumienia otworzył oczy.
- Zdaniem Hermiony, jeśli domy byłyby określane przez
żywioły, to Ravenclaw symbolizowałby wodę.
Draco popatrzył zdumiony na Harry'ego, przyglądając mu się z
uwagą.
- A w takim razie Slytherin to byłoby...
- Powietrze – odparł Harry z lekkim uśmiechem.
Malfoy w odpowiedzi tylko prychnął cicho pod nosem. Spojrzał
na Harry'ego poważnie i odpowiedział:
-Nawet jeśli, to nic to nie zmienia. W dalszym ciągu nie
akceptuję cię jako ślizgona. I nawet nie licz, że to się zmieni.
Po tych słowach wstał i odszedł, pozostawiając zdumionego
Harry'ego samego przy stole.
I tak oto teraz wszyscy ponownie czekali, aż drzwi Wielkiej
Sali się otworzą. Przed nimi był już ostatni test. Wybór broni.
Hermiona już jakiś czas temu weszła do pomieszczenia razem z
trzema innymi osobami. Harry i Ron przechadzali się nerwowo po korytarzu,
czekając na swoją kolej. Po kilku minutach usłyszeli głos McGonagall.
- Longbottom Neville, Malfoy Draco, Parkinson Pansy i Potter
Harry. Zapraszam do środka.
- Powodzenia – mruknął Ron, klepiąc przyjaciela po plecach i
pchając go lekko w stronę otwartych drzwi. – Dasz sobie radę. Jak zawsze –
dodał jeszcze.
Harry popatrzył na przyjaciela i skinął mu na pożegnanie
głową z lekkim uśmiechem na twarzy. Po chwili jego kroki kierowały się już ku
wejściu do Wielkiej Sali. Jednak jego spokojny marsz został przerwany po chwili,
gdy w samym wejściu wpadł na Draco Malfoya. Chłopcy przez kilka chwil wymieniali
ostre spojrzenia, jednak ostatecznie Harry odwrócił wzrok i pierwszy wszedł do
sali. Stojąc tyłem do Smoka nie mógł dostrzec uśmieszku samozadowolenia, który
pojawił się na jego twarzy.
Malfoy przejrzał się sylwetce przegranego chłopaka i
westchnął. To ciało było takie delikatne. Widział to nawet przez tę czarna
szatę, którą na sobie miał. Zastanawiał się, jak długo pozostałyby na nim ślady
jego zębów. Miał nadzieję, że wystarczającą ilość czasu, by każdy zdążył je
zobaczyć.
- Panie Malfoy – z zamyślenia wyrwał chłopaka głos
dyrektorki. – Proszę nie blokować przejścia, tylko wejść do sali.
Draco odruchowo się wyprostował , a na jego twarzy pojawił
się wyzywający uśmiech, po czym wszedł do pomieszczenia. Nie mógł znieść myśli,
że został tak łatwo przyłapany na braku skupienia. Choć tak właściwie był
bardzo skupiony. Tylko, że na tyłku Pottera, a nie na tym, co miał zrobić. Smok
spróbował szybko wyrzucić z umysłu wspomnienie swoich fantazji i skupić się na
tym, co działo się przed jego oczami. Nie było to trudne, gdyż w chwili, gdy młody
Malfoy dostrzegł połysk metalu, jego głowę zaprzątały już wyłącznie różnorodne
rodzaje broni, które widział rozłożone na dwóch długich jadalnianych stołach.
Od razu ruszył w obranym przez siebie kierunku.
W czasie gdy Draco skierował się w stronę jednego ze stołów,
Harry stał na środku sali rozglądając się na boki. Wielka Sala została podzielona
na cztery sektory. W pierwszym, do którego zmierzał Malfoy, było wiele rodzajów
mieczy. Harry tylko kilka razy w życiu dzierżył miecz. I to nie byle jaki
miecz. Była to broń samego Godryka Gryffindora. Nigdy jednak nie czuł się z nią
pewnie. Nie leżała mu odpowiednio w ręce. Była długa i nieporęczna. Właśnie
dlatego Wybraniec niemal natychmiast odrzucił ten wybór i spojrzał na bliższe
stanowisko. I zamarł. Na stole dostrzegł różnego rodzaju broń krótką. Miecze,
sztylety i noże myśliwskie. Nogi Wybrańca same zaczęły się poruszać. Zbliżył
się do stołu i rozejrzał zafascynowany.
- Widzę, że ci się podobają – dobiegł Harry’ego wesoły głos.
Chłopak natychmiast się odwrócił i spojrzał w wesołe,
błękitne oczy profesora Warriousa.
- Podoba ci się coś szczególnego? – zapytał nauczyciel,
podchodząc do stołu i sięgając po jeden z leżących tam noży.
- Nie jestem pewien – przyznał Potter, patrząc niepewnie na stół.
- W takim razie, rozejrzyj się i wybierz to, co najlepiej
będzie do ciebie pasować. - Zaproponował nauczyciel, pozwalając chłopakowi zbliżyć
się do broni.
Harry rozejrzał się niepewnie i przeszedł wzdłuż stolika. Widział
wiele wspaniałych broni, jednak żadna z nich do niego nie pasowała. Do czasu,
aż dostrzegł stalowy sztylet. Oczy chłopaka rozszerzyły się z zachwytu, a ręka
bezwiednie sięgnęła po broń. Kiedy jego skóra zetknęła się z chłodną rączką sztyletu,
Harry poczuł, jakby przez jego ciało przepłynął prąd, a przed oczami pojawił
się obraz zakrwawionego ciała okrytego białymi szatami.
- Wszystko w porządku? – do uszu Wybrańca dotarło pytanie
zadane przez nauczyciela.
- Nie wiem – odpowiedział szczerze.
Harry czuł się dziwnie trzymając w ręce tę broń. Miał
wrażenie, jakby została ona dla niego stworzona. Jednak...
- Ten sztylet cię wybrał – usłyszał głos nauczyciela i
odwrócił się gwałtownie w jego kierunku.
- Wybrał mnie? – zapytał zdumiony.
- Owszem. Broń ma to do siebie, że sama wybiera sobie
właściciela. Podobnie jak różdżka. To bardzo wyjątkowy sztylet, własność
jednego z najpotężniejszych czarodziejów żyjących w starożytności.
- Do kogo należał? – zapytał zaciekawiony Harry.
- Do Juliusza Cezara. I to właśnie tym sztyletem został mu
zadany ostateczny, śmiertelny cios.
Harry zamarł na kilka sekund. Przecież to było niemożliwe
żeby sztylet Juliusza Cezara go wybrał. Tak potężna i zabójcza broń. Zwana
zarówno przez czarodziejów jak i mugoli Krwawym Ostrzem. Prawdopodobnie był to
sztylet, który przelał najwięcej krwi w całych dziejach.
Harry zadrżał, zdając sobie sprawę z tego, jak zabójczą broń
dzierży. Przyjrzał się uważniej ostrzu. Miało na oko około pół metra długości, a
głownia sztyletu zwężała się ku sztychowi. Rękojeść była prosta, zrobiona ze
stopu stali, miedzi i srebra. Bez zbędnych ozdób i doskonale wygładzona.
Harry niepewnie przełożył sztylet z jednej ręki do drugiej.
Poczuł, jak chłodna rączka broni dotyka jego dłoni idealnie dopasowując się do
jej kształtu. Westchnął zachwycony. Nie czuł niemal żadnego ciężaru. Sztylet
był idealnie wyważony.
Nagle tuż przed Harrym pojawiła się krótka pochwa zrobiona
ze stali, z trzema złotymi pasami.
- Weź – powiedział nauczyciel, podając chłopakowi dodatkowo
mocny, skórzany pas. – Przypnij do niego pochwę, schowaj sztylet i zapnij pas wokół
talii, ściągając mocno klamrę tak, żeby nie spadł ci z bioder – poinstruował
nauczyciel.
Harry automatycznie zastosował się do zaleceń profesora.
Mężczyzna przyglądał mu się uważnie, po czym skinął zadowolony głową.
- Możesz już iść – powiedział. Harry skinął nauczycielowi
głową w podziękowaniu, po czym się odwrócił z zamiarem odejścia. Nagle jednak
poczuł lekkie szarpnięcie za ramię. Ponownie odwrócił się w stronę mężczyzny, który
dodał: – Powinieneś poczytać nieco o tym sztylecie i poznać dokładniej jego historię.
Osobiście nigdy nie miałem do czynienia z tak potężną bronią. Na pewno rządzi się
własnymi zasadami. Lepiej żebyś je poznał, zanim zaczniesz się nim często
posługiwać.
- Dobrze profesorze – odparł Potter, marząc już tylko o
powrocie do swojego pokoju i zapadnięciu w popołudniową drzemkę.
Nauczyciel dostrzegając zmęczenie młodego ucznia, uśmiechnął
się lekko i poklepał go po ramieniu.
- Wracaj już do pokoju i zdrzemnij się przed kolacją –
poradził.
Harry skinął głową na odchodnym i ruszył do wyjścia. Poza
nim, z jego grupy była tu jeszcze tylko Parkinson, która przy stoisku z łukami wypróbowywała
różne rodzaje broni. Zielonooki nigdzie nie dostrzegał Neville'a ani Malfoy'a,
domyślał się więc, że obaj musieli już wybrać swoje bronie i opuścić salę.
Postanowił pójść w ich ślady. Szybko udał się do siedziby Domu Węża i
najszybciej jak się dało, przemknął przez Pokój Wspólny, czując na sobie ciężar
wielu spojrzeń. Pośród uczniów nie dostrzegł nikogo z przeniesionych. Harry domyślał
się, że musieli czuć się tu równie nie na miejscu co on.
Chłopak westchnął z ulgą, wchodząc do swojego pokoju. Skinął
głową Alexowi i rzucił się na łóżko. Po chwili jednak podniósł się na rękach i
powiedział:
- Jak będziesz wychodził z pokoju, to zabezpiecz go jakimiś zaklęciami,
żeby nie wszedł tu nikt z zewnątrz. Będę spał spokojniej mając pewność, że w
tym czasie nie przyjdzie tu na przykład taki Malfoy i nie przeszuka moich
rzeczy.
- Spoko – odpowiedział Alex, wpatrując się spokojnie w
chłopaka. – Obudzę cię na kolację.
- Dzięki – mruknął w odpowiedzi Harry i zapadł w głęboki
sen.
***
Harry’ego obudziło ze snu łagodne potrząsanie za ramię.
Chłopak poruszył się lekko, ziewnął, po czym otworzył nieprzytomnie oczy,
dostrzegając wpatrzone w siebie orzechowe tęczówki.
- Co jest Alex? Już kolacja? – zapytał przecierając oczy.
- Nie, jeszcze nie – odparł nerwowo chłopak.
- Więc co się stało? – zapytał zaniepokojony Harry, spinając
wszystkie mięśnie.
- Profesor Meadowes chciała się z nami widzieć.
- Ale, że z obydwoma? Teraz? – zapytał zdziwiony nastolatek.
Alex skinął tylko w odpowiedzi niepewnie głową.
- Ok. Daj mi chwilę, żebym się ogarnął i możemy iść – odparł
Harry.
Kiedy chłopcy szli już korytarzami w kierunku sali Obrony
przed Czarną Magią, Potter nadal nie wiedział, o co chodziło nauczycielce.
Czarodziej wpatrywał się w młodszego współlokatora, który sprawiał wrażenie
wyjątkowo zestresowanego. Harry odruchowo położył mu dłoń na ramieniu i ścisnął
je uspokajająco. W jakiś dziwny sposób ten jeden gest pomógł Alexowi nieco się
odprężyć. Posłał koledze uśmiech, po czym weszli do klasy. Chłopcy szybkim
krokiem przemierzyli pomieszczenie i zapukali krótko do drzwi pokoju nauczycielki.
Dobiegły ich ciche kroki, po czym drzwi otworzyły się. W wejściu stała wesoło
uśmiechnięta profesor Meadowes.
- Wchodźcie, a nie stójcie jak dwa słupy soli. – powiedziała
ze śmiechem, patrząc na ich nerwowe miny.
Chłopcy niepewnie weszli do pomieszczenia. Harry odruchowo
rozejrzał się po pokoju. Co roku, kiedy to miejsce zamieszkiwał nowy
nauczyciel, pokój się zmieniał. Harry z ulgą przyjął brak różu jak w przypadku
Umbridge, czy niebezpiecznych przyrządów jak wtedy, gdy miejsce to zajmował
Moody. Teraz pokój spowity był w kolorach beżu i bieli. Widział masę mebli,
różnorodne książki i przyrządy magiczne. Harry musiał przyznać, iż
pomieszczenie prezentowało się naprawdę zachwycjąco.
- Usiądźcie – usłyszał głos profesorki więc podążył za nią,
do dużego, eleganckiego, mahoniowego biurka.
Usiadł w jednym z dwóch miękkich, beżowych foteli, w którym
przyjemnie się zapadł. Otaczające go uczucie wszechobecnej miękkości sprawiło,
że znowu poczuł się senny. Nie wiedział jednak, że stan ten nie miał trwać
długo, gdyż za chwilę miało się zdarzyć coś, co ponownie wstrząśnie całym jego
światem…
*Dług życia - funkcjonuje w społeczeństwach wysoko ceniących
honor jako swoista przysięga, która każe za uratowanie życia odwdzięczyć się
tym samym.
Za betowanie rozdziału dziękuję Pannie Drapelli. To dzięki niej, ten tekst da się w ogóle przeczytać.