wtorek, 3 stycznia 2017

Rozdział 2 - Żywioły

       Draco Malfoy, książe Slytherinu, znany również jako Smok, wpatrywał się w nowych uczniów. Dwóch z Ravenclawu, jeden z Huffelpuffu i jeden z Gryffindoru. Z domu węża odeszło pięciu uczniów. Nikt z jego rocznika. Teraz platynowłosy nastolatek wpatrywał się w stół gryfonów i przyglądał się po kolei wyczytywanym uczniom. Został już do przydzielenia tylko jeden. Draco uważnie przyglądał się starszym rocznikom, zastanawiając się, kto zostanie wywołany. Spojrzenie stalowych oczu spoczęło na Granger, a na twarzy młodzieńca pojawił się drwiący uśmiech. Tak... Ravenclaw. Na pewno.
       Wielkie było wiec zdumienie chłopaka, gdy zamiast nazwiska znienawidzonej uczennicy usłyszał zupełnie inne, ale równie znajome.
- HARRY POTTER!
       Na sali zapanował zamęt. Szepty na temat Złotego Chłopca Gryffindoru, który już wcale do Gryffindoru należeć nie będzie, rozbrzmiewały w całej sali i docierały do uszu wszystkich uczniów. Młody Malfoy patrzył w zdumieniu, jak Potter podnosi się spokojnie ze swojego miejsca, jakby już wcześniej wiedział, że to właśnie on zastanie wywołany. Zielonooki rzucił pojedyncze spojrzenie za siebie, a Draco podążył za jego wzrokiem. Smok był niezmiernie zdumiony, widząc w oczach Rudzielca niechętną akceptację. Czyżby i on wiedział, że tak się stanie? Spojrzenie Malfoy'a ponownie zostało skierowane na Pottera, niemal dokładnie w tej samej chwili, w której chłopak spojrzał na stół ślizgonów. Trwało to zaledwie sekundę i bliznowaty patrzył już tylko na Tiarę Przydziału, a Draco zastanawiał się, czy przypadkiem cała scena tylko mu się nie przyśniła. A jednak... Spojrzenie Harry'ego na stół domu węża wywołało w platynowłosym niezrozumiałe napięcie. Miał dziwne przeczucie, że może wydarzyć się coś, co zachwieje całym jego światem. Coś, co na zawsze odmieni jego życie.
       Malfoy wpatrywał się w pewne ruchy swojego odwiecznego wroga, dostrzegając w jego postawie swego rodzaju elegancje oraz wyniosłość, których nigdy wcześniej nie zauważył. Chłopak usiadł na stołku i założył Tiarę na głowę, a Draco przyglądał mu się w napięciu. Dokładnie w tej samej chwili rozległ się donośny krzyk, który miał na zawsze odmienić losy Malfoya.
- SLYTHERIN!
       W Wielkiej Sali zapanowała niezmącona niczym cisza. Potter zdjął Tiarę z głowy i ruszył w kierunku stołu ślizgonów. Jego kroki odbijały się echem w przeszywającej ciszy. Chód był pewny. Postawa zdecydowana. A twarz... Na twarzy nie było ani krzty zdumienia. Jedynie spokój i niewyobrażalna ulga. I wtedy Malfoy zrozumiał. Spojrzenie Pottera na stół ślizgonów nie było przywidzeniem. Wybraniec od początku wiedział. Wiedział że trafi do Slytherinu.
       Draco przyglądał się, jak nowy członek jego domu siada przy stole pomiędzy pozostałymi przybyszami. Gdzieś z oddali docierał do niego szum rozmów oraz głos dyrektorki. Nie zwracał jednak uwagi na żadne bodźce. W tej chwili interesował go tylko pewien chłopak z blizną na czole, który właśnie rozpoczynał rozmowę z pozostałą czwórką przeniesionych czarodziejów.
- Draco!
        Chłopak odwrócił wzrok od obiektu swoich obserwacji i spojrzał na wołającego go przyjaciela.
- O co chodzi Zabini?
- Nie gap się tak na niego - warknął cicho ciemnoskóry.
- Malfoy'owie się nie gapią. To uwłacza naszej godności. My tylko taksujemy wzrokiem i oceniamy z kim mamy do czynienia. - odparł dumnie srebrnooki nastolatek, nakładając sobie na talerz jedzenie, które właśnie pojawiło się na stole.
- Skoro tak twierdzisz - odparł Blaise wzruszając ramionami i również zabrał się za posiłek.
       Malfoy zabrał się za jedzenie kolacji, jednak co chwile kierował spojrzenie w kierunku nowych uczniów. Szare oczy wpatrywały się w znajome zielone tęczówki, ukryte za okrągłymi oprawkami okularów. Pomimo usilnych prób skupienia się na dyskusji przyjaciół, chłopak nie mógł oderwać myśli od znienawidzonego Gryfona, który zyskał właśnie miano nowego Ślizgona. Zastanawiał się przez cały ten czas, jak to się stało, ze ten głupi gryfon trafił do najdostojniejszego domu w Hogwarcie i mimo usilnych prób rozwikłania tej zagadki, nie mógł znaleźć żadnego satysfakcjonującego go wyjaśnienia. Siedzący obok Malfoya Blaze wpatrywał się w niego przez całą ucztę. Doskonale widział irytację swojego przyjaciela, gdy ten co chwilę przenosił swoje spojrzenie na nowych uczniów. Doskonale rozumiał uczucia ślizgona. Przez tyle lat nienawidził Pottera za to, że odrzucił jego przyjaźń, a teraz nagle chłopak znalazł się w tym samym domu co on. Zabini przeczuwał, że nie skończy się to dobrze dla żadnego z nich.
       Po przeniesieniu Pottera przy stole Slytherinu zapanowało ogromne napięcie. Wszyscy wyczuwali gęstą atmosferę, która wisiała nad całym stołem. Uczniowie rzucali niespokojne spojrzenia ku swoim nowym towarzyszom i szybko odwracali wzrok. Było dla nich niepojęte, by ktoś z innego domu mógł się włączyć w tak wąski i zamknięty krąg węży.
       Kiedy uczta się zakończyła, wszyscy ślizgoni z ulgą wstali od stołu i ruszyli w kierunku lochów. Jedynymi, którzy zostali na miejscach, byli Malfoy oraz nowi uczniowie. Draco, jako naczelny prefekt swojego domu, miał za zadanie wskazać im drogę do Pokoju Wspólnego Slytherinu i zaprowadzić ich do właściwych pokojów. Podnosił się właśnie z miejsca by zawołać do siebie uczniów, gdy nagle tuż obok niego pojawił się profesor odziany w czarne szaty.
- Dobry wieczór, profesorze – zwrócił się do nauczyciela Malfoy z nieskrywanym szacunkiem.
       Profesor skinął chłopakowi głową i poczekał, aż wszyscy pozostali na miejscu ruszą w ich kierunku. Uczniowie z przestrachem wpatrywali się w mistrza eliksirów. Jego ciemne włosy opadające na boki idealnie kontrastowały z jasną skórą, a czarne jak noc oczy przyglądały się uczniom, którzy kulili się pod tym przenikliwym spojrzeniem.
- Za mną – powiedział mężczyzna, kiedy już wszyscy zebrali się wokół niego, po czym wyprowadził ich z Wielkiej Sali.
       Draco ustawił się na końcu grupy uczniów by przypilnować ich i upewnić się, że nikt się nie zgubi w drodze do dormitorium. Tuż przed nim szedł nie kto inny, tylko Harry Potter we własnej osobie. Malfoy obserwował od tylu jego miękkie ruchy i pewną, choć spiętą sylwetkę. Jego spojrzenie zatrzymało się na chwilę na zarysie mięśni pleców, widocznych przez szatę, a potem na parę sekund spojrzenie Malfoya spoczęło na biodrach Pottera, które lekko poruszały się na boki, skutecznie przykuwając uwagę blondyna. Kiedy chłopak zorientował się co robi, szybko oderwał wzrok od chłopaka i otrząsnął się, zdziwiony własnymi myślami.
       Draco spojrzał na Pottera i nie mógł pozbyć się dziwnego wrażenia, że chłopak nie jest ani trochę zdziwiony zaistniałą sytuacją. Blondyna coraz bardziej rozpierała ciekawość. On, słynny dziedzic fortuny Malfoyów i książę Slytherinu, nie lubił pozostawać w niewiedzy. Przyspieszył nieco kroku i po chwili zrównał się z Potterem. Chłopiec – Który – Nie – Wiadomo – Jakim – Cudem – Przeżył spojrzał zdziwiony na postać, która pojawiła się właśnie u jego boku.
- Malfoy? – zapytał zdumiony.
- Jakbyś mógł mnie z kimś pomylić – odparł dumnie blondyn, po czym od razu zapytał – Skąd wiedziałeś?
- Chyba nie bardzo Cię rozumiem, Malfoy – stwierdził zdezorientowany Potter –Co masz na myśli?
- Nie udawaj, że nie wiesz – odparł srebrnooki z niecierpliwością. – Przecież obaj dobrze wiemy o czym mówię. Skąd wiedziałeś, że zmienisz dom? I skąd do cholery wiedziałeś, że trafisz do Slytherinu?!
       Harry spojrzał na Malfoya ze zdziwieniem. Nie przypuszczał, że ktokolwiek poza Ronem dostrzegł jego krótkie spojrzenie w kierunku stołu ślizgonów. Przeliczył się jednak, jak widać. Przyjrzał się uważnie lśniącym platyną oczom i uśmiechnął się pod nosem. Malfoy nie był głupi i mimo że Harry szczerze go nie znosił, musiał przyznać- imponowało mu to. Odwrócił wzrok chcąc ukryć uśmieszek, który pojawił się na jego ustach, choć podejrzewał, że i tak nie pomoże mu to uciec przed czujnym spojrzeniem Malfoya. Nie przeliczył się i już po chwili usłyszał jego zimny głos tuż przy uchu.
- Co cię tak bawi Potter?
- Nic takiego – odpowiedział Harry. – A co do domu, to uznajmy, że jest to taka moja mała tajemnica.
       Draco prychnął zirytowany. Nienawidził, kiedy ktoś go zbywał w ten sposób. A w dodatku Potter się jeszcze śmiał! Draco był pewien, że mu tego nie podaruje. Nikt nie ma prawa śmiać się z żadnego Malfoya. I bez względu na to, czy Potter był tym Cholernym – Chłopcem – Który – Przeżył – By – Dręczyć – Malfoya czy też nie, Draco nie zamierzał mu tego puścić płazem. Chłopak spojrzał spode łba na zielonookie stworzenie, które szło obok niego i stwierdził:
- Nigdy nie zaakceptuję cię jako jednego z nas. Nie nadajesz się na ślizgona. Jesteś na to za głupi. I nie masz nawet za grosz sprytu.
- Widzę Malfoy, że przez te wszystkie lata uważnie mnie obserwowałeś. – stwierdził Potter z wymownym uśmieszkiem na ustach. – Choć chyba jednak nie wystarczająco uważnie, bo nawet nie zdajesz sobie jeszcze sprawy z tego, jak bardzo potrafię być sprytny.
       Pewny siebie ton, jakim czarnowłosy wypowiedział te słowa, zasiał w umyśle Malfoya dozę niepewności. Przecież tiara nie bez powodu przydzieliła Pottera do Slytherinu. Mimo wszystko, Malfoyowska duma nie pozwoliła Draco na zmianę stanowiska, wiec blondyn przywołał na twarzy wredny uśmieszek i odpowiedział:
- Ta, jasne. Już to widzę.
- Co powiesz w takim razie na mały zakładzik? – zapytał niespodziewanie Potter, całkowicie zaskakując blondyna.
- To znaczy?
- Jeżeli udowodnię w przeciągu... Powiedzmy dwóch miesięcy, że potrafię być sprytniejszy od niejednego ślizgona, zaakceptujesz mnie jako jednego z was i przez tydzień będziesz spełniać wszystkie moje zachcianki. Co ty na to?
       Draco rozważył wszystkie za i przeciw. Wiedział doskonale, że Potter potrafił być niebywałe wytrwały, jednak on, Draco Malfoy, zawsze uwielbiał wyzwania. Dlatego perspektywa zakładu z Potterem była tak kusząca. Malfoy chciał sprawić, by zielonookiprzegrał. Tak jak zawsze tego pragnął.
- W porządku –  odparł. – Ale jeśli przegrasz, będę uprzykrzał ci życie do końca twojego pobytu w Slytherinie. Nie dam ci nawet chwili spokoju i uwierz, że łatwo to ty się mnie nie pozbędziesz.
       Harry uśmiechnął się pod nosem. Dopiero co trafił do Slytherinu, a już wdał się jak zwykle w utarczkę z Malfoyem. Może jednak pobyt w Slytherinie, nie okaże aż tak zły.
- Na to liczę, Malfoy – odparł spokojnie Potter. – Gdybyś tego nie robił, byłoby nudno. Więc mam nadzieję, że zapewnisz mi choć odrobinę rozrywki. – odpowiedział, po czym z przebiegłym uśmieszkiem na ustach przyspieszył kroku i dołączył do pozostałych uczniów, pozostawiając za sobą zdumionego Malfoya.
       Blondyn przez chwilę był zbyt zdumiony, by jakkolwiek zareagować,  jednak już po chwili na jego ustach pojawił się uśmiech. Może tiara wcale nie pomyliła się tak bardzo, umieszczając Pottera w Domu Węża. Draco przeczuwał, że najbliższy rok będzie najciekawszym spośród wszystkich, które wcześniej spędził w Hogwarcie. Wreszcie będzie mógł się zabawić. I dać w kość temu przeklętemu Potterowi.
       Draco nie zdawał sobie sprawy z tego, że w głowie Harry’ego rozbrzmiewały właśnie podobne myśli.

***

       Harry poczuł dotyk miękkich warg na swoich ustach i zatonął w ich cieple. Objął ramionami szyję kochanka, sprawiając, że ich ciała ściśle do siebie przylgnęły. Nos obok nosa. Usta złączone z ustami. Nogi splecione z nogami. Ciało pod drugim ciałem. Z ust Harry’ego wydobył się nagły jęk, gdy wargi ukochanego ześlizgnęły się na jego nagi tors i zassały się na wrażliwym sutku. Wybraniec przygryzł wargę, by nie jęczeć z przyjemności, jednak jego kochanek miał inne plany. Zacisnął zęby na wrażliwej skórze chłopaka tak, że z jego gardła wydobył się krzyk. Mężczyzna uśmiechnął się zadowolony, po czym przesunął usta w górę, na opaloną szyję Zbawiciela magicznego świata i lekko się do niej przyssał, pozostawiając na skórze krwisto czerwony ślad. Oddech Harry'ego odrobinę przyspieszył. Kochanek chłopaka na chwilę oderwał się od ukochanego ciała i uniósł na rękach, by spojrzeć na twarz Wybrańca. Jak zahipnotyzowany przyglądał się roziskrzonym, lekko przymrożonym z przyjemności zielonym oczom. Wargi Pottera były delikatnie rozchylone, a na jego policzkach widoczne były łagodne rumieńce. Mężczyzna przyglądał się nagiemu ciału spoczywającemu pod nim. Taki czysty. Nieskalany. Niewinny. Mężczyzna jęknął głucho, zdając sobie sprawę, że jest pierwszym, który ogląda go w takim stanie. Jego już i tak niespokojne ciało spięło się jeszcze bardziej. Pragnął go. Pragnął go bardziej i bardziej z każdą kolejną chwilą, kiedy na niego patrzył.
- Jesteś pewien? – zapytał ochrypłym z podniecenia głosem, zaglądając w szmaragdową zieleń tęczówek Pottera.
- Tak – odparł młodzieniec, wpatrując się w niego błagalnie.
       Mężczyzna nie potrzebował dodatkowej zachęty. Pochylił się nad Harrym i złączył jego usta ze swoimi. Pocałował go głęboko i zachłannie, po czym ześlizgnął się niżej, pragnąc zapewnić Harry’emu największą rozkosz, jaką tylko potrafił. Pragnął, by zielonooki nigdy nie zapomniał swojego pierwszego razu. Ciało Pottera było napięte i drżało z przyjemności, wołając wciąż o więcej i więcej. A kochanek zamierzał dać mu wszystko, czego tylko pragnął.

***

       Harry obudził się w środku nocy zlany potem i ciężko dysząc. W pamięci nadal miał sen, z którego dopiero co się wybudził. Jego ciężki oddech odbijał się głośnym echem po całym pokoju, mieszając z cichym pochrapywaniem, dobiegającym z sąsiedniego łóżka. Ciało Wybrańca drżało na wspomnienie obejmujących go silnych ramion i dotyku mocnego, muskularnego ciała. Przez plecy przeszedł mu dreszcz pożądania. Harry wiedział, że nie zaśnie, póki nie uda mu się rozładować zgromadzonego napięcia.
       Wstał z łóżka, po czym po ciemku ruszył w kierunku łazienki, starając się na nic nie wpaść, by nie obudzić swojego współlokatora. Kiedy wreszcie dotarł do łazienki, bez zapalenia światła wszedł do ciemnej kabiny i odkręcił zimną wodę, która gwałtownie uderzyła go w plecy. Harry skrzywił się nieznacznie, jednak lodowaty strumień sprawił, iż jego ciało nieco się rozluźniło. Oparł się ręką o ścianę i zaczął rozładowywać zgromadzone przez noc napięcie. Po kilku minutach jego nasienie opryskało ścianę, a z ust Harry’ego dało się słyszeć cichy krzyk.
- Sebastian!
       Wybraniec oparł czoło o zimne kafelki czekając by jego oddech się uspokoił. Lodowata woda spływała powoli po jego nagim ciele, studząc je z gorączki pożądania.
       Kiedy Harry już się uspokoił, wyłączył strumień wody i wyszedł spod prysznica. Owinął się w pasie ręcznikiem, zebrał bokserki i koszulkę z podłogi, po czym ruszył w kierunku łóżka. Przysiadł w nogach posłania i oparł plecy o drewnianą kolumnę. Wpatrywał się w okno, za którym świecił wyczarowany księżyc, oświetlając krajobraz. Harry westchnął cicho i zamknął oczy, po czym potarł lekko piekącą bliznę. Mimo śmierci Voldemorta, znamię na czole Wybrańca w dalszym ciągu dawało o sobie znać. Chłopak milczał, nie chcąc nikogo martwić. Po śmierci Czarnego Pana znak już dawno powinien przestać dawać mu o sobie znać. Jednak mimo tego nic się nie zmieniło. Harry zamknął oczy, przygotowując się na kolejną falę migreny i lęku. Bał się. Tak owszem, Harry Potter się bał. Bał się, że Voldemort tak na prawdę nie zginął. Że gdzieś tam jest, w jakimś pilnie strzeżonym horkruksie, o którego istnieniu Harry nie miał pojęcia. Bał się, że Lord Voldemort znowu powróci. I tym razem, Harry'emu nie uda się go powstrzymać.
       Nagle w pokoju rozległ się krzyk. Harry natychmiast zerwał się na nogi i rozejrzał po pomieszczeniu niczym zagonione w kąt dzikie zwierzę. Włoski stanęły mu dęba, a zielone oczy przypatrywały się całemu pomieszczeniu. Dźwięk rozległ się po raz kolejny i tym razem Potter natychmiast zlokalizować jego źródło. Szybko ruszył w kierunku łóżka swojego współlokatora i gwałtownym ruchem odsunął kotary. Chłopak rzucał się po całym posłaniu mocno zaciskając ręce na kołdrze. Usta zaciśnięte miał w wąską kreskę, a z oczu ciekły mu strużki łez. Harry pochylił się nad nastolatkiem i złapał go za ramię. Potrząsnął nim gwałtownie.
- Alex! Alex, obudź się! ALEX!
       Chłopak gwałtownie usiadł na łóżku i rozejrzał się po pokoju dzikim wzrokiem. Jego ciało było spięte, oddech nierówny, a spojrzenie rozbiegane. Kiedy jego wzrok spoczął na Harry'm, przez chwilę był gotów do ucieczki, jednak już po chwili jego ciało się rozluźniło i opadło swobodnie na poduszki.
- Wszystko w porządku? – zainteresował się Harry, przypatrując z uwagą współlokatorowi.
- Tak – odparł powoli Alex. – Tak myślę... To był tylko zły sen.
- Coś o tym wiem – odparł Potter, przysiadając bezwiednie na skraju łóżka kolegi. – Męczą mnie niemal każdej nocy.
- Co ci się śni? – zapytał zainteresowany Alex.
- Różne rzeczy. Czasem widzę śmierć rodziców. Innym razem śnią mi się zmarli bliscy, wojna bądź Volemort.
       Alex lekko wzdrygnął się na dźwięk tego imienia, a Harry tylko przewrócił na to oczami. Mimo śmierci Czarnego Pana, wielu ludzi bało się jeszcze wypowiadać na głos jego imię.
- A tobie co się teraz śniło? – zapytał, by zmienić temat.
       Alex zamyślił się na chwilę, po czym odpowiedział:
- Miałem koszmar o śmierciożercach.
- Śmierciożercach? – zapytał Harry, wpatrując się ze szczerym zdumieniem w twarz kolegi, który skinął powoli głową na potwierdzenie swoich słów.
- Część podwładnych Sam Wiesz Kogo zaatakowała szkołę Beauxbatons. Wtedy... wtedy zginęła moja najlepsza przyjaciółka. Siedzieliśmy nad jeziorem, kiedy nastąpił atak. Szybko wycofaliśmy się w kierunku szkoły. Tuż... tuż przed wejściem... trafiło ją zaklęcie uśmiercające. Widziałem zdziwienie na jej twarzy. Lek i strach. Kiedy na mnie spojrzała, wiedziałem, że chciała mi coś powiedzieć. Ale nie zdążyła– wyszeptał cicho chłopak, nie patrząc Harry’emu w oczy.
       Potter położył swojemu nowemu koledze rękę na ramieniu i lekko ją ścisnął.
- Rozumiem Cię – wyszeptał. –Na czwartym roku w Hogwarcie, w czasie Turnieju Trójmagicznego,  widziałem jak mój towarzysz ginie. A ja nie mogłem nic zrobić.
       Alex wpatrywał się uważnie w twarz Pottera. Przez chwilę obaj siedzieli w ciszy, pogrążeni w smutnych wspomnieniach. W końcu Potter przerwał milczenie.
- Powinniśmy się kłaść. Czeka nas jutro ciężki dzień.
       Alex skinął powoli głową, ale się nie poruszył. Potter popatrzył na niego z troską. Doskonale wiedział, jak uporczywe potrafiły być ciągle koszmary niepozwalające na spokojny sen. Chłopak wstał z łóżka, po czym skierował się w kierunku własnego. Ze stojącej obok niego szafki nocnej wyjął niewielką fiolkę,  po czym wrócił do łóżka swojego współlokatora. Chłopak ze zdziwieniem przyjął podaną mu fiolkę i posłał Harry'emy pytające spojrzenie.
- To eliksir słodkiego snu – odparł chłopak, kierując się na powrót do własnego łóżka i wchodząc pod ciepłą kołdrę – Pozwoli ci spokojnie przespać resztę nocy bez koszmarów. – dodał.
- Dzięki – powiedział słabym głosem Alex po czym zażył eliksir. Odłożył fiolkę na szafkę, po czym schował się na powrót pod kołdrą. Nie minęło nawet pięć minut, a w całym pokoju rozległo się donośne chrapanie.
       Harry uśmiechnął się lekko pod nosem, po czym sam sięgnął po fiolkę eliksiru.  Wiedział, że bez tego nie prześpi spokojnie nocy. Poczuł, jak lepka mikstura spływa mu łagodnie przez gardło, a po chwili jego powieki zaczęły opadać. Nawet nie pamiętał chwili, w której zamknął oczy i wypuścił z ręki pustą fiolkę, która z cichym trzaskiem upadła na podłogę, rozbijając się na miliony maleńkich odłamków.

***

       Kiedy Harry obudził się z samego rana, do jego uszu dobiegły dźwięki dochodzące z łazienki. Chłopak przekręcił się więc tylko na drugi bok i wtulił twarz w miękką poduszkę. Zamknął oczy i uśmiechnął się lekko, mocniej otulając ramiona kołdrą. Było mu tak dobrze i ciepło. Nie miał zamiaru wstawać. Za żadne skarby.
       Jednak jego plany spaliły na panewce w chwili, kiedy Alex wyszedł z łazienki oznajmiając, że prysznic jest wolny.
       Potter poczuł na policzku dotyk ciepłego powietrza, które dostawało się do pokoju przez lekko uchylone drzwi łazienki. Harry, zachęcony ciepłem, zwlekł się z łóżka i wciąż lekko zamroczony wszedł do pomieszczenia, zamykając za sobą drzwi. Stanął pod prysznicem i odkręcił wodę. Ciepłe strumienie przyjemnie obmyły jego ciało, jednocześnie wybudzając ze stanu otępienia. Chłopak potrzasnął głową i sięgnął po płyn, by umyć zdrętwiale jeszcze po śnie ciało. Mięśnie ramion powoli się rozluźniały, gdy ciepła woda zmywała z nich pianę. Zielonooki wyszedł z pod prysznica spokojny i rozluźniony, jednak ten stan nie trwał długo, gdyż w chwili kiedy wszedł do sypialni, przypomniał sobie, gdzie się znajduje. Gniazdo węży. I cały spokój leciał w silną dal.
- Hej, Harry... – usłyszał łagodny głos.
- Tak? – zapytał, odwracając głowię w kierunku, z którego dochodził dźwięk.
- Może razem pójdziemy na śniadanie? – zapytał niepewnie Alex.
- Ooo... Tak, jasne – zgodził się Potter. – Daj mi tylko chwilę, żebym się ubrał.
       Nowy współlokator skinął głową na zgodę, po czym przysiadł na łóżku. Harry skierował się w stronę szafy i wyciągnął z niej ciuchy. Kiedy zakładał na siebie szatę, zauważył, że inaczej niż zwykle, widnieje na niej emblemat Slytherinu. Chłopak westchnął cicho, widząc węża na zielonym tle.
- Witamy w Slytherinie. – mruknął pod nosem.
- Zdecydowanie witamy. – usłyszał odpowiedź i natychmiast rozejrzał się na boki. Jednak w pomieszczeniu nie dostrzegł nikogo, poza swoim współlokatorem.
       Potter spojrzał na łóżko Alexa, podejrzewając, że to on mógł się odezwać. Chłopak jednak leżał na swoim łóżku z poduszką na twarzy, nie zwracając na nic uwagi.
- Kto to powiedział? – zapytał spięty, wciąż się rozglądając.
- To ja. Spójrz tu.
       Harry powoli skierował swój wzrok w dół i zobaczył wpatrzone w swoją osobę zielone ślepia węża z emblematu.
- T-to byłeś ty?
- Owszem – zasyczał w odpowiedzi maleńki wąż.
- Ech... No super... To znaczy, że wciąż mogę gadać z wieżami. Ekstra... – zironizował Harry.
- Spokojnie...  Zobaczysz, że jeszcze ci się przydam – stwierdziło stworzonko, na co Potter tylko przewrócił oczami.
- Przekonamy się - mruknął, po czym oderwał wzrok od szaty i postanowił skupić się na bardziej naglących sprawach. Jak śniadanie na przykład.
       Harry podszedł do Alexa i szturchnął go lekko. Razem wyszli z pokoju i skierowali się korytarzami lochów do Wielkiej Sali. Przez całą drogę Harry rozmyślał o zeszłym wieczorze. Od chwili gdy McGonagall ogłosiła, zmiany przydziałów, wiedział, że będzie jednym z wytypowanych. To było oczywiste. Tiara nie dałaby sobie spokoju, gdyby nie zmieniła jego domu. W ten sposób wylądował w Slytherinie. On i czterech innych uczniów. W tym Alex. Jego nowy współlokator. Pozostałych trzech przeniesionych czarodziejów zajęło w trójkę drugie dormitorium. Harry westchnął ciężko, zdając sobie sprawę, że teraz wszystko będzie inaczej. W środku nocy nie będzie słyszał krzyków Rona, uciekającego przed pająkami, żaba Neville’a nie będzie wchodziła do jego kufra, a wybuchy powodowane eksperymentami Seamusa nie będą go co dzień zrywać z samego rana. I mimo że wszystkie te rzeczy były nieraz naprawdę upierdliwe, Harry wiedział, że będzie mu ich brakować. Teraz należał do Domu Węża i chciał czy nie, ale musiał się z tym pogodzić. A w tym wszystkim najgorszą rzeczą byli prawdopodobnie ślizgoni. Ci sami, którzy dręczyli go przez wiele lat znajomości. Ci sami, którzy stanęli po jego stronie w walce o Hogwart. Ci sami, którzy walczyli u jego boku przeciw własnym rodzinom. Wciąż pamiętał płacz i krzyki osób, które zabijały własnych krewnych. Harry wzdrygnął się, zdając sobie sprawę z tego, jak okropnie musieli się czuć. Wtedy i teraz.
       Powolnym krokiem dwaj ślizgoni weszli do Wielkiej Sali i ruszyli w kierunku stołu Slytherinu. Zajęli wolne miejsca i nie odzywając się do siebie, rozpoczęli konsumpcję śniadania. Harry dłubał niedbale widelcem w talerzu, nie czując głodu. Wpatrywał się tępym wzrokiem w stół, gdy poczuł na sobie czyjeś przenikliwe spojrzenie. Chłopak obrócił się i rozejrzał nerwowo, by w końcu napotkać wzrok znienawidzonego profesora eliksirów. Severus Snape przeszywał ostrym spojrzeniem swojego nowego podopiecznego. Chłopiec przez chwilę z obojętną miną również przyglądał się swojemu opiekunowi, po czym wrócił do dłubania jedzenia na talerzu. Severus prychnął krótko. Nienawidził tego dzieciaka. Od chwili, gdy tylko ten pojawił się w wejściu do Wielkiej Sali na swoim pierwszym roku, u boku tego beznadziejnego Weasley'a. Tym bardziej nie cieszył go fakt, że miał wobec tego nastolatka Dług życia*.
       Snape powrócił wspomnieniami do tamtej nocy sprzed dwóch miesięcy. Wciąż doskonale pamiętał chwilę, w której Czarny Pan rozkazał Nagini go zamordować. Do tej pory miewał po nocach koszmary, w których widział atakującego go węża. Severus wiedział, że umiera. Nie chciał ginąć. Nie w tamtej chwili. Nie, kiedy miał do zrobienia jeszcze tyle rzeczy. Tyle niewypełnionych zadań i porzuconych misji. Właśnie tamtą chwilę wybrał sobie ten przeklęty zbawca czarodziejskiego świata, by go odnaleźć. Profesor nie był pewien, co się wtedy wydarzyło. Pamiętał jedynie przerażoną twarz Pottera, chwilę przed tym, nim ogarnęła go ciemność. Przytomność odzyskał kilka minut później. Ten przeklęty, głupi Potter siedział obok niego, opierając się o ścianę. Jego oddech rozbrzmiewał głośnym echem w tym bezkresie ciszy. Twarz chłopaka była blada. Ręce spoczywające na kolanach drżały mu ze zmęczenia. Snape nie lubił nastolatka, ale nie był na tyle głupi, by nie zrozumieć, że właśnie uratował mu on życie. Bez względu na to jak absurdalnie by to nie brzmiało.
- Jak to zrobiłeś? – zapytał chropowatym głosem.
- Nie wiem – odparł chłopak lekceważąco. – I właściwie mnie to nie interesuje.  Jeśli jest Pan żywy, to może chronić zamek razem z innymi.
- Skąd masz pewność, że nie przyłączę się do Czarnego Pana?
- Wystarczy mi to, co powiedział Pan tuż przed omdleniem. Mam pewność. – odparł chłopak zdecydowanym tonem, po czym wstał i się odwrócił, a po chwili był już na tyle daleko, że nie dobiegły go cicho wypowiedziane przez Severusa słowa:
-Dziękuję...
       Teraz Snape siedział w Wielkiej Sali i uważnie przypatrywał się chłopcu. Mimo że podczas wakacji całe noce spędzał na poszukiwaniu sposobu, w jaki Potter przywrócił go do życia, nadal nie wiedział, jak go uratował. Tego, że przez jakiś czas był martwy, Severus był całkowicie pewien. Ale choć wciąż szukał, nadal nie poznał odpowiedzi. A teraz ten gównarz najzwyczajniej w świecie trafił do jego domu. Snape nie wiedział już, co ma o tym wszystkim myśleć. Najpierw ten przeklęty Wybraniec go uratował, a teraz jeszcze znalazł się w Slytherinie. Profesor zaczął się zastanawiać, czy jeszcze cokolwiek związanego z Potterem go zaskoczy. I mimo iż logika podpowiadała mu, że już raczej nic dziwniejszego nie może się zdarzyć, mężczyzna przeczuwał, że to nie ostatnie zaskoczenie, jakie zafunduje mu Potter.
       W tym samym czasie Harry skończył grzebać w talerzu i nie mogąc przełknąć już niczego więcej, czekał na informacje od McGonagall, dotyczące dzisiejszego dnia. Chłopak westchną cicho i zamknął oczy. Głowa go bolała. Światła raziły. Szum głosów rozbrzmiewał mu echem w uszach. Nie bardzo wiedział co się działo. Chciał to zignorować. Wysłuchać instrukcji dyrektorki, wykonać te całe testy i iść się przespać jeszcze choć odrobinę. Choćby tylko przez parę minut.
       W chwili gdy Harry zastanawiał się właśnie, czy nie uciąć sobie krótkiej drzemki przy stole, po Sali rozniósł się zdecydowany ton dyrektorki.
- Skoro wszyscy już się pojawili, albo przynajmniej większość z was, ogłoszę plan dzisiejszego dnia. Zaraz po śniadaniu uczniowie mają się udać do swoich dormitoriów. Poza siódmorocznymi, którzy poczekają na testy przed Wielką Salą. Pozostałe klasy, od szóstej do pierwszej, będą przychodzić tutaj co pół godziny. Przed południem dowiecie się, jakimi żywiołami będziecie władać. Po obiedzie natomiast, wybierzecie sobie broń jaką będziecie uczyć się w walczyć. Testy sprawdzające zajmą nam cały dzień, w związku z czym lekcje rozpoczniemy dopiero od dnia jutrzejszego. Dziś wieczorem prefekci waszych domów rozdadzą wam plany zajęć na ten rok. A tymczasem skoro widzę, że wszyscy już się pożywili, poproszę was o wyjście z Wielkiej Sali, żeby nauczyciele mogli przygotować ją na najbliższe testy.
       Uczniowie zaczęli niespiesznie wstawać ze swoich miejsc. Harry również się nie spieszył. Skoro miał iść poczekać przed Wielką Salą, wolał by cały ten tłum uczniów rozszedł się do swoich dormitoriów. Kiedy wreszcie to się stało, Wybraniec wstał i ruszył spokojnym krokiem do wyjścia. Alex wraz z innymi uczniami wyszedł z pomieszczenia i był już daleko od niego, w drodze do dormitorium Slytherinu.
       Harry od rana czuł się nieco dziwnie, ale w chwili gdy w wyjściu wpadł na Hermionę i Rona, na jego twarzy pojawił się szczery uśmiech.
- Harry! – krzyknęła Hermiona, rzucając się przyjacielowi na szyję.
- Cześć Hermiono – odpowiedział Harry, niepewnie ją przytulając.
- Wszystko w porządku? Jak się czujesz? – jak zwykle dopytywała dziewczyna, odsuwając się o krok, by uważnie otaksować przyjaciela wzrokiem.
- Wszystko w porządku – uspokoił ją Harry.
- Jak tam stary w nowym domu? – zapytał Ron, klepiąc kumpla po plecach.
- Eeee... Nie najgorzej – stwierdził Harry.
- Miałeś w nocy jakieś koszmary? Krzyczałeś przez sen? Działo się coś niepokojącego? –dociekała przyjaciółka.
- Nie. Naprawdę wszystko jest dobrze i nie działo się nic nadzwyczajnego.
- Ale na pewno?
- Tak, Hermiono. Na pewno. – odpowiedział Harry z delikatnym uśmiecham błądzącym po ustach.
- A co z Malfoyem? – zapytał Ron, obejmując swoja dziewczynę w talii i przytulając się do jej pleców, jednak wciąż spoglądając z niepokojem na Harry'ego – Bardzo już ci dopiekł?
- Właściwie to jak na razie jest spokój – stwierdził niepewnie Wybraniec. – No może poza tym, że wczoraj tak jakby się założyliśmy. Ale poza tym spokój.
       Ron i Hermiona wpatrywali się z szeroko otwartymi ze zdumienia oczami w Harry'ego, który nie potrafił zrozumieć, co też ich tak dziwi.
- O co? - zapytał przyjaciela niepewnie Ron.
- O to, że w dwa miesiące zdołam udowodnić, że jest we mnie coś ze ślizgona. – odpowiedział spokojnie zielonooki.
       Przyjaciele wpatrywali się przez chwilę zdumieni w Harry'ego, po czym wybuchnęli głośnym śmiechem.
- Malfoy chyba jednak Cię nie zna, Harry – powiedziała Hermiona z wciąż słyszalną wesołością w głosie – Masz wiele cech ślizgona. Sam Dumbledore powiedział ci to w drugiej klasie, po tym jak zabiłeś bazyliszka.
- Tiaaak... – stwierdził Ron z wredny uśmieszkiem na ustach. – Malfoy chyba naprawdę tego jeszcze nie wie, ale na pewno przegra.
       Harry popatrzył na swoich przyjaciół i nie mógł powstrzymać uśmiechu, czającego się na jego ustach. Mimo wszystko znali go lepiej niż ktokolwiek inny i byli w stanie całkowicie go zrozumieć. Nie przejmowali się tym, że w tej chwili należał do innego domu. Do znienawidzonego przez Gryfonów domu. Do Slytherinu. Dla nich nie miało to najmniejszego znaczenia, gdyż wciąż pozostawał tym samym Harry’m. Nie zbawcą czarodziejskiego świata. Nie zabójcą Voldemorta. Nie. Był dla nich zwykłym chłopakiem, któremu nie szły eliksiry. Który kochał quidditcha i był jak nikt dobry w obronie przed czarną magią. Który zawsze pomagał przyjaciołom, ale i który sam nie raz potrzebował ich pomocy. Dla nich był po prostu Harry’m. Ich najlepszym przyjacielem.
       Trójka uczniów nie była świadoma, że przez cały czas trwania tej rozmowy obserwowała ich para srebrnych oczu. Draco wpatrywał się w roześmianą grupę uczniów, których znienawidził już na początku swojego pobytu w szkole. Zawsze nierozłączni. Młody Malfoy miał nadzieję, że teraz, kiedy przeklęty Potter trafił do Slytherinu, Złote Trio Gryffindoru się rozpadnie. Jak widać nie mógł się bardziej pomylić. Przeklinał się w myślach, gdy widział jak na twarzy tego beznadziejnego Zbawcy Czarodziejskiego świata pojawia się radosny i szczery uśmiech.  Prychnął wyniośle, gdy wszyscy troje wybuchnęli śmiechem i zniesmaczony odwrócił wzrok. Niemal od razu napotkał spojrzenie wesołych oczu.
- A tobie co Zabini? – zapytał niezadowolony.
- Nie, nic – odparł niewinnie ciemnoskóry chłopak. – Po prostu dawno nie widziałem, żebyś zwracał na kogoś tyle uwagi, co na Pottera.
- Wydaje ci się – odpowiedział Draco, zbywając kolegę. Nie mógł mu się przyznać do tego, że od pojawienia się w jego życiu Pottera, nigdy nie zwracał na nikogo tyle uwagi. Choć i tak miał wrażenie, że Blaise doskonale zdawał sobie z tego sprawę.
       Dokładnie w tej chwili drzwi Wielkiej Sali otworzyły się i wyszła z nich Profesor McGonagall. Na korytarzu zapadło natychmiastowe milczenie. Wszyscy patrzyli na dyrektorkę, która spojrzała na trzymaną w dłoni listę i wywołała nazwisko pierwszego ucznia. Do Sali niepewnym krokiem weszła puchonka, a za nią McGonagall, dokładnie zamykając za sobą drzwi. Po korytarzu rozniosło się echo przyciszonych rozmów. Niektórzy uczniowie przechadzali się nerwowo, inni stali przy ścianach bądź siadali na schodach, czekając cierpliwie na swoją kolej. Kiedy nadeszła kolej Hermiony, dziewczyna podniosła się i otrzepała szatę. Posłała chłopakom niepewny uśmiech, po czym podeszła do McGonagall i weszła do sali. Drzwi zatrzasnęły się za nią z głuchym trzaskiem.
       Po kilku minutach Harry usłyszał swoje nazwisko. Nabrał powietrza głęboko w płuca. Poczuł na swoim ramieniu silną dłoń, która uścisnęła go uspokajająco. Harry spojrzał na przyjaciela z wdzięcznością, po czym skinął mu głową i ruszył w kierunku czekającej na niego dyrektorki. W drodze do drzwi wyczuł na sobie przeszywające spojrzenie. Rozejrzał się wokół, a jego wzrok zatrzymał się na czarnych tęczówkach. Chłopak uniósł brwi ku górze i spojrzał pytająco na ciemnoskórego.  Zobaczył, jak Zabini marszczy zdezorientowany czoło. Nie mógł jednak dalej stać w miejscu i próbować zrozumieć o co chodziło Blaisowi więc odwrócił się, po czym mijając dawną opiekunkę, wszedł spokojnym krokiem do Sali. Poczuł, jak za jego plecami drzwi zamknęły się z cichym trzaskiem, a McGonagall po chwili stanęła tuż przed nim.
- Poproszę o różdżkę, Potter.
       Chłopak spojrzał zdumiony na nauczycielkę i odruchowo zacisnął rękę na magicznym narzędziu, odsuwając się o krok. Dyrektorka westchnął tylko zniecierpliwiona, jakby nie on pierwszy dzisiaj oponował przed oddaniem swojej własności.
- Takie są reguły, Potter – powiedziała nieco zirytowanym tonem, wyciągając rękę w stronę chłopaka. - Więc oddaj wreszcie tę różdżkę. Odzyskasz ją, kiedy przejdziesz test.
       Harry niepewnie wyciągnął przed siebie rękę i oddał nauczycielce swoje narzędzie. Niemal natychmiast gdy puścił różdżkę, poczuł pustkę i niepokój. Patrzył, jak profesor McGonagall znika za bocznymi drzwiami wychodzącymi na korytarz, po czym rozejrzał się po Wielkiej Sali. Jedynym co zdołał dostrzec, był fakt, iż wszystkie ławy zniknęły, a pomieszczenie wydawało się jeszcze większe niż zazwyczaj bez zbędnego umeblowania. Po chwili zgasło światło i nie było już widać niczego.
       Harry stał w tym samym miejscu, rozglądając się nerwowo na boki. W sali panował całkowity mrok, tak, że chłopak nie był w stanie dostrzec niczego w przeszywającej ciemności. Jedynym słyszalnym w pomieszczeniu dźwiękiem było przyspieszone bicie serca nastolatka. Zielone oczy rozglądały się wokół mimo, że nie były w stanie niczego dostrzec. Złoty chłopiec niepewnie zrobił jeden krok. Echo butów uderzających o posadzkę rozległo się donośnym odgłosem, wypełniając uszy Harry'ego. Chłopak skrzywił się na nieprzyjemne doznanie. Zamarł, zastanawiając się, co powinien zrobić, jednak wiedział, że bezczynność nigdzie go nie doprowadzi. Miał dość tej ciemności. Kojarzyła mu się z dniem, kiedy wraz z Dumbledorem udał się na poszukiwanie horkruksa. To nie był najprzyjemniejszy dzień w życiu Harry'ego. Właśnie dlatego ślizgon ruszył przed siebie, niepewny dokąd zmierza, przekonany jednak, że wszystko jest lepsze od bezczynnego stania w miejscu. Echo kroków odbijało się od ścian, docierając do jego uszu ze wzmożoną siłą. Po chwili poczuł pod stopami wodę. Nastolatek natychmiast odsunął się. Teraz cała sytuacja jeszcze bardziej zaczęła go przerażać. Widział powoli płynącą w jego kierunku łódkę. Harry zamknął oczy i potrzasnął głową, pragnąc wyrzucić z niej wspomnienia tamtego wieczoru. Powoli uchylając powieki i wykonując krok za krokiem, były Gryfon wycofał się znad brzegu wody. Kiedy w jego mniemaniu był już wystarczająco daleko, ponownie się rozejrzał. I choć mógłby przysiąc, że wcześniej nic nie przebijało się przez okrutną ciemność, teraz był w stanie wyraźnie dostrzec czerwień żarzącą się po jego lewej stronie. Harry ostrożnie ruszył naprzód, zbliżając się do nieznanego zjawiska. Nagle tuż przed nim pojawił się słup ognia. Chłopak odskoczył instynktownie od płomieni. Wycofał się, wpatrując z uwagą w ogień. Przed oczami widział obraz płomieni trwających Pokój Życzeń i zadrżał, przypominając sobie dotyk liżących go języków ognia. W pamięci przywołał obraz przerażonej miny Malfoya, którego tylko cudem udało mu się złapać. Oczyma wyobraźni ponownie zobaczył, jak Crabbe wywołał ogień, nad którym nie mógł zapanować i który ostatecznie spalił jego ciało na popiół.
       Harry w panice wycofał się jak najdalej od płomienia. Chciał uciec, nie musieć już więcej na niego patrzeć. Jednak słupy ognia w ciąż widniały przed jego oczami. Chłopak zaczął ciężko oddychać. Powietrze nie chciało przepłynąć mu swobodnie przez gardło. Miał wrażenie, jakby się dusił.
       Nagle poczuł na policzku chłodny dotyk. Wciągnął głęboko do płuc świeże powietrze, które wypełniło pustkę. Oddech Harry'ego powoli się uspokajał. Serce przestało bić tak szybko i powróciło do swojego zwykłego rytmu. Chłopak odetchnął z ulgą, czując jak wiatr rozwiewa mu włosy. To uczucie było takie znajome. Miał wrazenie, jakby szybował po niebie wśród chmur z wiatrem który, łagodnie pieścił jego twarz. Odruchowo podążył w stronę, z której czuł podmuch. Nie uszedł kilku kroków, a powietrze się zmieniło. Przybrało na sile i zawirowało wokół niego z olbrzymią mocą. Harry’emu nie było to straszne. Już nie raz stawiał czoło potężnemu, zmiennemu żywiołowi. Krok po kroku, powoli lecz systematycznie, chłopak parł przed siebie. Nie wiedział, czy idzie w dobrym kierunku, jednak podświadomie czuł, że właśnie tam powinien podążyć.
       W pewnej chwili poczuł pod palcami zimny dotyk metalu. Zorientowawszy się niemal natychmiast, że trzyma klamkę, złapał ją mocniej i gwałtownym ruchem pociągnął. Już po chwili stał w jakiejś bocznej Sali, a przed sobą miał roześmianą, kobieca twarz.
- Witamy wśród poskramiaczy wiatru – powiedziała z szerokim uśmiechem, po czym złapała Harry'ego za ramię i poprowadziła w kierunku gromady poprzydzielanych uczniów.
Wybraniec rozejrzał się wokół i dostrzegając Hermionę, niemal natychmiast do niej podszedł.
- I jak? – zapytał. – Jaki żywioł?
- Woda – odpowiedziała podekscytowana dziewczyna, patrząc na zielonookiego z ciekawością. - A ty?
- Powietrze – odparł z uśmiechem.
- Och Harry... Gratuluję... – powiedziała dziewczyna, przytulając mocno chłopaka. – Swoją drogą, wiesz, że żywioły mogłyby być odpowiednikami domów?
- Naprawdę? – zapytał zdumiony chłopak, patrząc na przyjaciółkę ze zdziwieniem w oczach.
- Tak. Ogień to Gryffindor, to jasne. Żywiołem Huffelpuffu byłaby ziemia. Woda odpowiadałaby wtedy Ravenclawowi, a powietrze Slytherinowi.
       Harry zamarł słysząc jej słowa. Jego żywioł tylko potwierdził słowa Tiary. Pasował do Slytherinu. Pasował idealnie.
       W tym czasie Hermiona kontynuowała swój wywód.
- Oczywiście mogę się mylić i mogą istnieć odstępstwa od tej reguły. Jednak wszystko na to wskazuje.
       Harry skinął głową wciąż niepocieszony. Postanowił jednak  przerwać rozmyślania na temat tego, jak bardzo mógł się pomylić prosząc Tiarę, by przydzieliła go do Gryffindoru. Teraz był już w Slytherinie i tak miało pozostać przez najbliższy rok.
       Nagle drzwi do pokoju się otworzyły i z pomieszczenia wyszedł uśmiechnięty Ron. Przyjaciele natychmiast do niego pomachali, by zwrócić na siebie jego uwagę, a on gdy tylko ich dostrzegł, natychmiast do nich popędził.
- Ogień! – wykrzyknął. – Moim żywiołem jest ogień.
       Harry i Hermiona wymienili porozumiewawcze spojrzenia.
- Niektóre rzeczy jednak się nie zmieniają – stwierdziła dziewczyna, po czym wszyscy troje parsknęli śmiechem.

***

       Harry, już po raz drugi tego dnia, stał przed Wielką Salą w oczekiwaniu na przydział. Ostatnie testy żywiołów zakończyły się nieco ponad godzinę temu. Cały ten czas Harry przesiedział w jednej z opuszczonych klas wraz z Ronem i Hermioną u boku. Nie czuł się jeszcze na tyle pewnie w towarzystwie ślizgonów, by wrócić spokojnie samemu do Pokoju Wspólnego Slytherinu i jak zauważył, nie był jedyny. Pozostali przeniesieni również kręcili się w pobliżu swoich starych znajomych. Harry im się nie dziwił. Doskonale wiedział, co czuli. Osamotnienie. Zagubienie. Strach. Niepewność. Wszystkie te emocje sprawiły, ze zielonooki rozstał się z przyjaciółmi dopiero w porze obiadowej w wejściu do Wielkiej Sali, udając się w kierunku stołu ślizgonów. Było tam już kilku członków jego nowego domu, jednak Harry nie miał ochoty na ich towarzystwo. Usiadł w niewielkiej odległości od nich, by nie wyglądało to tak, jakby próbował się od nich izolować, jednak nadal na tyle daleko, by pozostawać w miarę bezpiecznej od nich odległości.
       Nie dane mu było jednak nacieszyć się chwilą spokoju, gdyż na przeciw niego usiadła jakaś osoba. Irytująca osoba o blond włosach.
- Siemka, Potter – przywitał się Malfoy, posyłając brunetowi sarkastyczny uśmiech.
- Czego chcesz, Malfoy? – zapytał Harry, podnosząc spojrzenie zielonych oczu znad talerza.
Draco posłał mu uśmiech pełen poczucia wyższości i oparł się wygodniej o ławkę.
- Nic takiego. Po prostu profesor Snape kazał mi Cię pilnować i upewnić się, że nie narobiłeś naszemu domowi wstydu.
- Więc możesz stąd iść – burknął Harry, ponownie skupiając się na talerzu. – Nie potrzebuję niańki.
       Smok nic nie odpowiedział i tylko przyglądał się nerwowemu zachowaniu Pottera z wyższością. Uśmiechnął się lekko, a po chwili milczenia zapytał:
- Jaki masz żywioł?
       Harry spojrzał w opanowaną twarz Malfoya. Nie dostrzegł na niej przekory ani złośliwości. Blondyn wyglądał, jakby faktycznie interesowała go odpowiedź bruneta, a on doceniał starania rówieśnika, by się z nim dogadać.
- Powietrze – odparł, po przełknięciu ostatniego kęsa sałatki.
       Malfoy skinął kilkukrotnie głową. Harry przyglądał się z zainteresowaniem twarzy chłopaka, po czym zapytał ze szczerą ciekawością pobrzmiewającą w głosie:
- A jaki ty masz żywioł?
- Wodę – odparł blondyn, a Harry ze zdumienia otworzył oczy.
- Zdaniem Hermiony, jeśli domy byłyby określane przez żywioły, to Ravenclaw symbolizowałby wodę.
       Draco popatrzył zdumiony na Harry'ego, przyglądając mu się z uwagą.
- A w takim razie Slytherin to byłoby...
- Powietrze – odparł Harry z lekkim uśmiechem.
       Malfoy w odpowiedzi tylko prychnął cicho pod nosem. Spojrzał na Harry'ego poważnie i odpowiedział:
-Nawet jeśli, to nic to nie zmienia. W dalszym ciągu nie akceptuję cię jako ślizgona. I nawet nie licz, że to się zmieni.
       Po tych słowach wstał i odszedł, pozostawiając zdumionego Harry'ego samego przy stole.
       I tak oto teraz wszyscy ponownie czekali, aż drzwi Wielkiej Sali się otworzą. Przed nimi był już ostatni test. Wybór broni.
       Hermiona już jakiś czas temu weszła do pomieszczenia razem z trzema innymi osobami. Harry i Ron przechadzali się nerwowo po korytarzu, czekając na swoją kolej. Po kilku minutach usłyszeli głos McGonagall.
- Longbottom Neville, Malfoy Draco, Parkinson Pansy i Potter Harry. Zapraszam do środka.
- Powodzenia – mruknął Ron, klepiąc przyjaciela po plecach i pchając go lekko w stronę otwartych drzwi. – Dasz sobie radę. Jak zawsze – dodał jeszcze.
       Harry popatrzył na przyjaciela i skinął mu na pożegnanie głową z lekkim uśmiechem na twarzy. Po chwili jego kroki kierowały się już ku wejściu do Wielkiej Sali. Jednak jego spokojny marsz został przerwany po chwili, gdy w samym wejściu wpadł na Draco Malfoya. Chłopcy przez kilka chwil wymieniali ostre spojrzenia, jednak ostatecznie Harry odwrócił wzrok i pierwszy wszedł do sali. Stojąc tyłem do Smoka nie mógł dostrzec uśmieszku samozadowolenia, który pojawił się na jego twarzy.
       Malfoy przejrzał się sylwetce przegranego chłopaka i westchnął. To ciało było takie delikatne. Widział to nawet przez tę czarna szatę, którą na sobie miał. Zastanawiał się, jak długo pozostałyby na nim ślady jego zębów. Miał nadzieję, że wystarczającą ilość czasu, by każdy zdążył je zobaczyć.
- Panie Malfoy – z zamyślenia wyrwał chłopaka głos dyrektorki. – Proszę nie blokować przejścia, tylko wejść do sali.
       Draco odruchowo się wyprostował , a na jego twarzy pojawił się wyzywający uśmiech, po czym wszedł do pomieszczenia. Nie mógł znieść myśli, że został tak łatwo przyłapany na braku skupienia. Choć tak właściwie był bardzo skupiony. Tylko, że na tyłku Pottera, a nie na tym, co miał zrobić. Smok spróbował szybko wyrzucić z umysłu wspomnienie swoich fantazji i skupić się na tym, co działo się przed jego oczami. Nie było to trudne, gdyż w chwili, gdy młody Malfoy dostrzegł połysk metalu, jego głowę zaprzątały już wyłącznie różnorodne rodzaje broni, które widział rozłożone na dwóch długich jadalnianych stołach. Od razu ruszył w obranym przez siebie kierunku.
       W czasie gdy Draco skierował się w stronę jednego ze stołów, Harry stał na środku sali rozglądając się na boki. Wielka Sala została podzielona na cztery sektory. W pierwszym, do którego zmierzał Malfoy, było wiele rodzajów mieczy. Harry tylko kilka razy w życiu dzierżył miecz. I to nie byle jaki miecz. Była to broń samego Godryka Gryffindora. Nigdy jednak nie czuł się z nią pewnie. Nie leżała mu odpowiednio w ręce. Była długa i nieporęczna. Właśnie dlatego Wybraniec niemal natychmiast odrzucił ten wybór i spojrzał na bliższe stanowisko. I zamarł. Na stole dostrzegł różnego rodzaju broń krótką. Miecze, sztylety i noże myśliwskie. Nogi Wybrańca same zaczęły się poruszać. Zbliżył się do stołu i rozejrzał zafascynowany.
- Widzę, że ci się podobają – dobiegł Harry’ego wesoły głos.
       Chłopak natychmiast się odwrócił i spojrzał w wesołe, błękitne oczy profesora Warriousa.
- Podoba ci się coś szczególnego? – zapytał nauczyciel, podchodząc do stołu i sięgając po jeden z leżących tam noży.
- Nie jestem pewien – przyznał Potter, patrząc niepewnie na stół.
- W takim razie, rozejrzyj się i wybierz to, co najlepiej będzie do ciebie pasować. - Zaproponował nauczyciel, pozwalając chłopakowi zbliżyć się do broni.
       Harry rozejrzał się niepewnie i przeszedł wzdłuż stolika. Widział wiele wspaniałych broni, jednak żadna z nich do niego nie pasowała. Do czasu, aż dostrzegł stalowy sztylet. Oczy chłopaka rozszerzyły się z zachwytu, a ręka bezwiednie sięgnęła po broń. Kiedy jego skóra zetknęła się z chłodną rączką sztyletu, Harry poczuł, jakby przez jego ciało przepłynął prąd, a przed oczami pojawił się obraz zakrwawionego ciała okrytego białymi szatami.
- Wszystko w porządku? – do uszu Wybrańca dotarło pytanie zadane przez nauczyciela.
- Nie wiem – odpowiedział szczerze.
       Harry czuł się dziwnie trzymając w ręce tę broń. Miał wrażenie, jakby została ona dla niego stworzona. Jednak...
- Ten sztylet cię wybrał – usłyszał głos nauczyciela i odwrócił się gwałtownie w jego kierunku.
- Wybrał mnie? – zapytał zdumiony.
- Owszem. Broń ma to do siebie, że sama wybiera sobie właściciela. Podobnie jak różdżka. To bardzo wyjątkowy sztylet, własność jednego z najpotężniejszych czarodziejów żyjących w starożytności.
- Do kogo należał? – zapytał zaciekawiony Harry.
- Do Juliusza Cezara. I to właśnie tym sztyletem został mu zadany ostateczny, śmiertelny cios.
       Harry zamarł na kilka sekund. Przecież to było niemożliwe żeby sztylet Juliusza Cezara go wybrał. Tak potężna i zabójcza broń. Zwana zarówno przez czarodziejów jak i mugoli Krwawym Ostrzem. Prawdopodobnie był to sztylet, który przelał najwięcej krwi w całych dziejach.
       Harry zadrżał, zdając sobie sprawę z tego, jak zabójczą broń dzierży. Przyjrzał się uważniej ostrzu. Miało na oko około pół metra długości, a głownia sztyletu zwężała się ku sztychowi. Rękojeść była prosta, zrobiona ze stopu stali, miedzi i srebra. Bez zbędnych ozdób i doskonale wygładzona.
       Harry niepewnie przełożył sztylet z jednej ręki do drugiej. Poczuł, jak chłodna rączka broni dotyka jego dłoni idealnie dopasowując się do jej kształtu. Westchnął zachwycony. Nie czuł niemal żadnego ciężaru. Sztylet był idealnie wyważony.
       Nagle tuż przed Harrym pojawiła się krótka pochwa zrobiona ze stali, z trzema złotymi pasami.
- Weź – powiedział nauczyciel, podając chłopakowi dodatkowo mocny, skórzany pas. – Przypnij do niego pochwę, schowaj sztylet i zapnij pas wokół talii, ściągając mocno klamrę tak, żeby nie spadł ci z bioder – poinstruował nauczyciel.
       Harry automatycznie zastosował się do zaleceń profesora. Mężczyzna przyglądał mu się uważnie, po czym skinął zadowolony głową.
- Możesz już iść – powiedział. Harry skinął nauczycielowi głową w podziękowaniu, po czym się odwrócił z zamiarem odejścia. Nagle jednak poczuł lekkie szarpnięcie za ramię. Ponownie odwrócił się w stronę mężczyzny, który dodał: – Powinieneś poczytać nieco o tym sztylecie i poznać dokładniej jego historię. Osobiście nigdy nie miałem do czynienia z tak potężną bronią. Na pewno rządzi się własnymi zasadami. Lepiej żebyś je poznał, zanim zaczniesz się nim często posługiwać.
- Dobrze profesorze – odparł Potter, marząc już tylko o powrocie do swojego pokoju i zapadnięciu w popołudniową drzemkę.
       Nauczyciel dostrzegając zmęczenie młodego ucznia, uśmiechnął się lekko i poklepał go po ramieniu.
- Wracaj już do pokoju i zdrzemnij się przed kolacją – poradził.
       Harry skinął głową na odchodnym i ruszył do wyjścia. Poza nim, z jego grupy była tu jeszcze tylko Parkinson, która przy stoisku z łukami wypróbowywała różne rodzaje broni. Zielonooki nigdzie nie dostrzegał Neville'a ani Malfoy'a, domyślał się więc, że obaj musieli już wybrać swoje bronie i opuścić salę. Postanowił pójść w ich ślady. Szybko udał się do siedziby Domu Węża i najszybciej jak się dało, przemknął przez Pokój Wspólny, czując na sobie ciężar wielu spojrzeń. Pośród uczniów nie dostrzegł nikogo z przeniesionych. Harry domyślał się, że musieli czuć się tu równie nie na miejscu co on.
       Chłopak westchnął z ulgą, wchodząc do swojego pokoju. Skinął głową Alexowi i rzucił się na łóżko. Po chwili jednak podniósł się na rękach i powiedział:
- Jak będziesz wychodził z pokoju, to zabezpiecz go jakimiś zaklęciami, żeby nie wszedł tu nikt z zewnątrz. Będę spał spokojniej mając pewność, że w tym czasie nie przyjdzie tu na przykład taki Malfoy i nie przeszuka moich rzeczy.
- Spoko – odpowiedział Alex, wpatrując się spokojnie w chłopaka. – Obudzę cię na kolację.
- Dzięki – mruknął w odpowiedzi Harry i zapadł w głęboki sen.

***

       Harry’ego obudziło ze snu łagodne potrząsanie za ramię. Chłopak poruszył się lekko, ziewnął, po czym otworzył nieprzytomnie oczy, dostrzegając wpatrzone w siebie orzechowe tęczówki.
- Co jest Alex? Już kolacja? – zapytał przecierając oczy.
- Nie, jeszcze nie – odparł nerwowo chłopak.
- Więc co się stało? – zapytał zaniepokojony Harry, spinając wszystkie mięśnie.
- Profesor Meadowes chciała się z nami widzieć.
- Ale, że z obydwoma? Teraz? – zapytał zdziwiony nastolatek.
       Alex skinął tylko w odpowiedzi niepewnie głową.
- Ok. Daj mi chwilę, żebym się ogarnął i możemy iść – odparł Harry.
       Kiedy chłopcy szli już korytarzami w kierunku sali Obrony przed Czarną Magią, Potter nadal nie wiedział, o co chodziło nauczycielce. Czarodziej wpatrywał się w młodszego współlokatora, który sprawiał wrażenie wyjątkowo zestresowanego. Harry odruchowo położył mu dłoń na ramieniu i ścisnął je uspokajająco. W jakiś dziwny sposób ten jeden gest pomógł Alexowi nieco się odprężyć. Posłał koledze uśmiech, po czym weszli do klasy. Chłopcy szybkim krokiem przemierzyli pomieszczenie i zapukali krótko do drzwi pokoju nauczycielki. Dobiegły ich ciche kroki, po czym drzwi otworzyły się. W wejściu stała wesoło uśmiechnięta profesor Meadowes.
- Wchodźcie, a nie stójcie jak dwa słupy soli. – powiedziała ze śmiechem, patrząc na ich nerwowe miny.
       Chłopcy niepewnie weszli do pomieszczenia. Harry odruchowo rozejrzał się po pokoju. Co roku, kiedy to miejsce zamieszkiwał nowy nauczyciel, pokój się zmieniał. Harry z ulgą przyjął brak różu jak w przypadku Umbridge, czy niebezpiecznych przyrządów jak wtedy, gdy miejsce to zajmował Moody. Teraz pokój spowity był w kolorach beżu i bieli. Widział masę mebli, różnorodne książki i przyrządy magiczne. Harry musiał przyznać, iż pomieszczenie prezentowało się naprawdę zachwycjąco.
- Usiądźcie – usłyszał głos profesorki więc podążył za nią, do dużego, eleganckiego, mahoniowego biurka.
       Usiadł w jednym z dwóch miękkich, beżowych foteli, w którym przyjemnie się zapadł. Otaczające go uczucie wszechobecnej miękkości sprawiło, że znowu poczuł się senny. Nie wiedział jednak, że stan ten nie miał trwać długo, gdyż za chwilę miało się zdarzyć coś, co ponownie wstrząśnie całym jego światem…


---------------------------------------

*Dług życia - funkcjonuje w społeczeństwach wysoko ceniących honor jako swoista przysięga, która każe za uratowanie życia odwdzięczyć się tym samym.

Za betowanie rozdziału dziękuję Pannie Drapelli. To dzięki niej, ten tekst da się w ogóle przeczytać.

poniedziałek, 4 stycznia 2016

Rozdział 1 - Zmiany

       Gwar. Śmiechy i krzyki. Głośne pohukiwanie sów. Wiele głosów, zlewających się w jeden ogłuszający dźwięk, wypełniający peron 9 i ¾. Rodzice żegnali się z dziećmi, które po tysiącach uścisków, w końcu wymykały się swym opiekunom i czym prędzej biegły w kierunku pociągu ze swoimi bagażami, szukając wolnych przedziałów i czekając niecierpliwie na spotkanie z przyjaciółmi. Na peron co chwilę wchodziły nowe postacie, przenikając do świata magii przez jedną z kolumn na mugolskim dworcu w centrum Londynu. Jedną z takich osób był pewien brunet z szopą niesfornych, rozwichrzonych na wszystkie strony włosów, ukrywających bliznę w kształcie błyskawicy, znajdującą się na czole młodzieńca. Na oko mógł mieć z osiemnaście lat, choć wydawał się być niższy, niż wskazywałby na to jego wiek. Bystre, szmaragdowe oczy wyglądające zza okrągłych okularów,  rozglądały się czujnie po peronie, przypatrując się tłumowi zebranych tam ludzi i wpatrywały się w nich niepewnie.  Zaraz za nastolatkiem, na peron wkroczyła dwójka innych uczniów. Jeden z nich, wysoki chłopak o rudych włosach i niebieskich oczach, rozejrzał się pogodnie po peronie i położył uspokajająco rękę na ramieniu zielonookiego.
- Nie denerwuj się tak. Nic Ci się tutaj przecież nie stanie.
       Brunet odetchnął głęboko i skiną lekko głową, nieco się przy tym rozluźniając. Rudowłosy miał rację. Nie było się czym martwić.
       Do chłopców podeszła teraz uczennica, która weszła na peron razem z nimi.  Jej smukła figura przyciągała wzrok. Kasztanowe włosy lekko powiewały przy każdym ruchu nastolatki, a brązowe oczy, rozglądały się inteligentnie wokół. Obdarzyła promiennym uśmiechem obu chłopców i zaproponowała:
- Może pójdziemy już do pociągu i znajdziemy sobie jakiś wolny przedział.
- Dobry pomysł – zgodził się niebieskooki, patrząc na dziewczynę z iskrami w oczach.
       Kiedy brunet, to dostrzegł, uśmiechnął się lekko pod nosem i skinąwszy lekko głową, skierował się w stronę pociągu. Nie przeszedł jednak nawet trzech kroków, gdy za jego plecami rozległ się oburzony krzyk.
- Ej! A na mnie to już nie łaska zaczekać?
       Brunet odwrócił się i z przepraszającym uśmiechem,  spojrzał na rudowłosą dziewczynę, która właśnie do niego podbiegała.
- Wybacz Gin. Zapomnieliśmy o tobie.
- Jak tak można! – wykrzyknęła z udawanym oburzeniem, po czym zaśmiała się i szturchnęła przyjacielsko zielonookiego w ramię, na co nastolatek obdarzył ją lekkim uśmiechem.
- Gdybyś się tyle nie grzebała z bagażami, to byśmy na Ciebie zaczekali – odezwał się niebieskooki.
- Och... Zamknij się Ron – warknęła zirytowana nastolatka.
       Słysząc przekomarzania rodzeństwa, Harry i Hermiona nie mogli się nie roześmiać. W końcu jednak, każde z nich złapało jednego z Wesley'ów za rękę i pociągnęło ich w kierunku pociągu. Już po chwili, całą czwórką stali w korytarzu, a niecałą minutę później, maszyna ruszyła w drogę. Gryfoni ruszyli w drogę, szukając jakiegoś, choć w części pustego wagonu. Na szczęście nie musieli długo szukać, gdyż nagle z jednego z przedziałów wyłoniła się znajoma twarz o jasnej czuprynie, orzechowych tęczówkach i z szerokim uśmiechem na twarzy. Chłopak pomachał ręką w kierunku przyjaciół, którzy szybko podeszli do nastolatka.
- Neville – pisnęła Hermiona, rzucając się chłopakowi na szyję.
- No już Hermiono... Puść mnie, bo zaraz się uduszę – powiedział chłopak klepiąc przyjaźnie dziewczynę po plecach.
- Och... Wybacz – powiedziała lekko zmieszana, czym wywołała szeroki uśmiech na twarzy gryfona.
       Po chwili Longbottom odwrócił się do reszty towarzystwa i z nimi też się przywitał. Harry obserwując kolegę nie mógł nie zauważyć, jak bardzo przez to lato chłopak zmężniał i wyprzystojniał. Wciąż był tak samo wysoki i na swój sposób nieporadny, jednak teraz biły od niego duma i pewność siebie. Harry nie mógł nie zauważyć, że jego współlokator stał się całkiem atrakcyjnym mężczyzną.
- Harry...  Wszystko w porządku? – zapytała Ginny, przywołując bruneta do rzeczywistości.
- Tak, wszystko gra – opowiedział Wybraniec – po prostu trochę się zamyśliłem.
       Aby ukryć chwilowe zmieszanie, szybko wszedł do przedziału i włożył swój kufer na półkę, a obok niego postawił pustą w tej chwili klatkę. Nie umknęło to uwadze blondyna, który spojrzał na metalową konstrukcję, ze zmarszczonymi brwiami.
- Masz nową sowę? – zapytał zdumiony, przypominając sobie, jak jeszcze niedawno Złoty Chłopiec zaklinał się, iż w najbliższym czasie nie zamierza nabywać tego ptaka.
- Nie – odpowiedział Potter, czym wprawił Nevilla w jeszcze większe zdumienie, jednak zaciśnięta szczęka przyjaciela, powstrzymała chłopaka przed dalszymi pytaniami.
- My już pójdziemy – oznajmiła nagle Hermiona, skutecznie zwracając na siebie uwagę – W końcu razem z Ronem, jesteśmy prefektami.
       Harry popatrzył zdziwiony na przyjaciół. Przez wojnę, zupełnie zapomniał o czymś takim jak funkcja prefekta. Spojrzał na przyjaciół i zdał sobie sprawę, że patrzą na niego z wyraźnym niepokojem. Skinął im głową dając znać, że da sobie radę. Ron i Hermiona przyglądali się Potterowi jeszcze przez chwilę, ale ostatecznie wyszli, kierując się w stronę przedziału prefektów. Harry patrzył przez chwile za nimi, aż w końcu wrócił do przedziału i usiadł na miejscu przy oknie, z zamiarem ucięcia sobie krótkiej drzemki. Nie zdążył jednak nawet zamknąć oczu, gdy drzwi przedziału otworzyły się, a po pomieszczeniu rozniósł się dźwięk kroków.
- Luna! – usłyszał rozradowany głos Neville'a, więc powoli uchylił powieki.
       Parę kroków przed nim stała niewysoka blondynka o niesamowicie niebieskich oczach. Miała na sobie żółtą bluzkę, brązowe, przetarte w niektórych miejscach spodnie, kanarkowe trampki i do kompletu brązowy żakiet. Całości towarzyszyły włochate, jaskrawo różowe pierzaste kolczyki i czerwone okulary w kształcie rybek. Dziewczyna uściskała przyjaźnie blondwłosego przyjaciela.
- Dobrze cię widzieć Nev – powiedziała z uśmiechem,  odsuwając się od chłopaka.
       Harry nie mógł nie zauważyć szczęśliwego spojrzenia swojego współlokatora. Już od dawna podejrzewał, że Luna mu się podobała. Jak widać, miał rację.
       W tym czasie dziewczyna rozejrzał się po przedziale i jej spojrzenie padło na siedzącego przy oknie Wybrańca.
- Cześć Harry – zagadnęła.
- Cześć Luna – odparł ponuro chłopak, spoglądając uważnie na dziewczynę.
- Och! Widzę, że dopadły Cię gnębiwtryski.
- Em... No... Nie wiem. Może...  - odpowiedział nieco zmieszany brunet, powstrzymując się, by nie uświadomić Lunie, iż takie istoty jak gnębiwtryski nie istnieją.
- Nie martw się. Też mam z nimi często problemy – odpowiedziała wesoło dziewczyna, przeszukując swoją torebkę – Mam! – wykrzyknęła zadowolona wyciągając parę włochatych, okropnie kanarkowych kapci – Załóż je. Powinny odpędzić te stworki – powiedziała wyciągając buty w stronę Harry’ego.
Wybraniec wziął prezent od przyjaciółki i popatrzył na niego z nietęgą miną.
- Em... Tak...  Wielkie dzięki, naprawdę. Tylko czy...  Czy przypadkiem przed gnębiwtryskami nie chroniły specjalne naszyjniki? – zapytał Potter łapiąc się ostatniej deski ratunku.
- Och, nie.  Były nieskuteczne – odparła spokojnie blondynka siadając naprzeciw Harry'ego – W wakacje przeprowadziliśmy z tatusiem badania, z których wynikało, że te potworki najbardziej lubią atakować od strony stóp, tak więc to je trzeba chronić w pierwszej kolejności.
       Harry popatrzył błagalnie na swoich przyjaciół, którzy ledwo powstrzymywali się od śmiechu.
- Dawaj. Przymierz je – zachęciła Ginny wesołym głosem.
       Potter posłał dziewczynie spojrzenie typu 'Jeszcze mnie popamiętasz ty ruda jędzo', jednak po chwili wahania zdjął swoje buty, a zamiast nich założył kanarkowe kapcie. Neville i Ginny nie wytrzymali już i wybuchnęli głośnym śmiechem.  Harry popatrzył na nich wilkiem, ale po chwili, na jego ustach pojawił się figlarny uśmiech. Podniósł nogi i przyjrzał się puchatym kapciom nie mogąc ukryć wesołości. Cóż...  Może faktycznie chronią przed gnębiwtryskami.
- Dzięki Luna – powiedział Wybraniec, uśmiechając się do przyjaciółki.
       Dziewczyna skinęła lekko głową, po czym wyjęła z torby „Żonglera”, przekręciła go do góry nogami i zabrała się za lekturę. W tym czasie Harry, Neville i Ginny oglądali kanarkowe kapcie, co i rusz parskając śmiechem. Ich wesołość nie trwała jednak długo, gdyż już po chwili drzwi do przedziału otworzyły się i dało się słyszeć znajomy, jak zwykle oschły ton.
- Zawsze wiedziałem, że nie masz za grosz gustu Potter, ale to jest przesada nawet jak na ciebie.
       Wybraniec podniósł głowę i spojrzał w znajome, szare oczy, które tak często patrzyły na niego z niechęcią. Teraz jednak, widniała w nich tylko obojętność, którą niekiedy zastępowało zniesmaczenie, gdy tylko wzrok blondyna kierował się na kanarkowe kapcie na stopach Pottera.
       Brunet skrzywił się nieznacznie, starając się zignorować wpatrzoną w niego przystojną twarz, zaciśnięte różowe usta i uczesane blond włosy, które aż się prosiły, by je potargać i zniszczyć ten idealny Malfoy’owski wygląd. Harry podejrzewał jednak, iż nawet z rozczochranymi  włosami, ślizgon w dalszym ciągu będzie nieskalany.
       Brunet, wyjątkowo zirytowany tą myślą, skrzywił się i spojrzał na stojącego w wejściu, zniesmaczonego blondyna.
- Spadaj Malfoy, zatruwasz powietrze.
- Kto tu komu zatruwa powietrze? – zapytał szyderczo blondyn z wrednym uśmieszkiem na ustach.
- Twoje arystokratyczne ego strasznie się rozpycha i zaraz zabraknie tu dla niego miejsca.
- Jak stąd wyjdziesz, na pewno się zmieści – zripostował Malfoy.
- Wątpię czy by się tu zmieściło, nawet gdybyśmy wszyscy stąd wyszli – wysyczał wściekle Potter.
- Bez przesady... Aż tak wielki nie jestem – odparł blondyn, sugestywnie poruszając brwiami.
       Harry widząc to, lekko zagryzł dolną wargę, by się nie roześmiać, ale ciało go zdradziło i końcówki ust podniosły się w ledwo zauważalnym uśmiechu. Jednak uważnie przeglądający się Wybrańcowi ślizgon, natychmiast dostrzegł zmianę jaką zaszła w postaci gryfona. Wpatrywał się z niedowierzaniem w błyszczące, zielone tęczówki. Chwilowe zaskoczenie blondyna, natychmiast wykorzystała Ginny. Wstała, szybko wypłynęła chłopaka z przedziału i wrzeszcząc „Dzięki za wizytę Malfoy!”, zamknęła mu przed nosem drzwi.
- Wszystko ok, Harry? – zapytała zaskoczonego nagłym obrotem spraw brunetka.
Ten, wyrwany z zamyślenia, szybko się otrząsną i posłał dziewczynie lekki uśmiech.
- Tak... Wszystko ok.
       Rudowłosa usiadła obok Złotego chłopca i odruchowo, położyła mu głowę na ramieniu. Ten, kompletnie tym nieskrępowany, oparł się o szybę, gotowy wreszcie się zdrzemnąć. Nie był z Ginny już od dwóch miesięcy, ale ich relacja, przyjęła od tej pory, braterski charakter. Harry nigdy nie miał prawdziwej rodziny. Nie miał rodzeństwa i w głębi duszy, zawsze zazdrościł Ronowi, choć nigdy nie powiedział tego na głos. Relacja z najmłodszą Weasley’ówną pozwalała mu, poczuć się, jak starszemu bratu. Nigdy nikomu o tym nie wspomniał, ale Harry, zawsze chciał mieć młodszego brata. Niestety nie było mu to dane. Zanim mógłby chociażby pomarzyć o rodzeństwie, jego rodzice, zostali zamordowani przez Voldemorta. To przez niego nie miał rodziny. Przez niego, tak wiele razy czuł się samotny. I mimo Jego śmierci, nic się nie zmieniło. Śmierć Czarnego Pana nie zwróciła mu rodziny. Pogrążony w tych ponurych myślach, zapadł w płytki sen.

***
       Maleńki chłopczyk z burzą czarnych włosów, wpatrywał się zielonymi oczkami w swoich rodziców, stojących w progu i odwróconych do niego plecami. Kobieta była niewysoka, a na plecy opadała jej kaskada rudych włosów. Obok niej stał wyższy niemal o głowę mężczyzna, o czarnych włosach i obejmował swoją żonę ramieniem, w pocieszającym geście. Z ust malca, wydobył się dziwny, bliżej nieokreślony dźwięk. Rodzice natychmiast odwrócili się w kierunku swojej pociechy. Mężczyzna puścił żonę i zbliżył się do synka. Wziął go na ręce i mocno przytulił do piersi, jakby szukał w tym geście pociechy. Malec nie wiedział co się dzieje. Nie wiedział, czemu jego tata zachowywał się tak dziwnie. Wtulił się jednak w ojcowską pierś pozwalając, by mężczyzna zaniósł go do matki. Kobieta pogłaskała synka po głowie, a w jej oczach zalśniły łzy.
- Pożegnaj się – wyszeptała na ucho zielonookiemu, pochylając się nad nim i całując go w czoło.
       Kiedy rudowłosa się odsunęła, oczy chłopczyka spostrzegły stojącą za drzwiami kobietę. Nie widział jej twarzy. Miała na sobie czarny płaszcz, który chronił ją przed porywistym wiatrem. Na rękach trzymała maleńkie zawiniątko. Chłopczyk wychylił się z rąk ojca, by przyjrzeć się owiniętemu w kocyk bobasowi. Dziecko miało duże, rozwarte szeroko, orzechowe oczy i wpatrywało się rozumnym spojrzeniem w starszego o rok chłopca wyciągając w jego kierunku rączkę. Zielonooki również wyciągnął rękę i złączył ich dłonie w delikatnym uścisku. Między dwoma ciałami przeskoczyły złote iskry. Ojciec ostrożnie zabrał rękę syna od noworodka i ścisnął ją pocieszająco, jeszcze mocniej przygarniając synka do piersi. W tym czasie, rudowłosa sięgnęła dłońmi do szyi i zdjęła naszyjnik, przekazując go kobiecie.
- Daj mu go jak trochę podrośnie – poprosiła, patrząc na noworodka ze łzami w oczach.
- Oczywiście – odpowiedziała kobieta chowając błyskotkę do kieszeni.
       Nim jednak to zrobiła, chłopczyk będący na rękach u ojca, dostrzegł śliczną, delikatną zawieszkę w kształcie łzy. Nie nacieszył jednak oczu jej widokiem, gdyż po chwili zniknęła pod połami płaszcza.
Rudowłosa po raz ostatni pochyliła się nad noworodkiem i pocałowała go lekko w czoło. Z jej oczu pociekły słone łzy.
- Zaopiekuj się nim – poprosiła, prostując się.
- Obiecuję. Uważajcie na siebie – odparła kobieta w pelerynie, po czym skinąwszy całej rodzinie głową odwróciła się na pięcie i ruszyła ku wyjściu z podwórka, gdzie niemal natychmiast rozpłynęła się w ciemności.
       Czarnowłosy mężczyzna zamknął łagodnie drzwi frontowe i odwrócił się do swojej żony. Popatrzyła na niego błagalnie, ale on tylko potrząsnął głową. Kobieta dalej płakała, ale wyjęła z kieszeni różdżkę i spojrzała z ogromnym cierpieniem na swego synka.
- Wybacz. Tak bardzo nie chcę tego robić. Ale tak będzie lepiej. Musisz mi zaufać – wyszeptała patrząc malcowi prosto w oczy. Jej oczy. Po policzku kobiety spłynęła kolejna łza, gdy przyłożyła różdżkę do czoła synka i wyszeptała:
- Obliviate.

***

       Harry obudził się gwałtownie, zlany zimnym potem. Wyprostował się na siedzeniu i rozejrzał po przedziale, niemal natychmiast napotykając zmartwienie spojrzenie Hermiony.
- Wszystko w porządku? – zapytała troskliwie.
- Tak. Tak myślę – odparł przecierając ręką zaspane oczy.
- Kolejny koszmar?
       Harry zamyślił się na chwilę, próbując przypomnieć sobie swój sen. Zdał sobie jednak sprawę z tego, że nie pamięta co mu się śniło.
- Nie Hermiono, to nie był koszmar – odparł spokojnie, pewien swoich słów. Gdyby miał koszmar, na pewno by go zapamiętał. – A tak swoją drogą, to gdzie się wszyscy podziali? – zapytał, szybko zmieniając temat.
- Ginny  poszła rozejrzeć się po pociągu i poszukać koleżanek. Zabrała ze sobą Lunę, więc Neville stwierdził, że im potowarzyszy.
       Harry skinął głową i przeciągnął się, rozglądając przy okazji po przedziale, a po chwili jego wzrok ponownie spoczął na przyjaciołach.
- Dawno wróciliście?
- Kilka minut temu – odpowiedziała orzechowooka.
- Działo się coś ciekawego?
Hermiona spojrzała niepewnie na Rona, ale chłopak tylko kiwnął potwierdzająco głową, więc Granger odwróciła się do Wybranca i powiedziała cichutko:
- Wygląda na to, że w tym roku sporo się zmieni. Nie wiemy co prawda, co ma się dokładnie wydarzyć, ale McGonagall oczekuje od nas, byśmy bardziej niż kiedykolwiek wcześniej pilnowali porządku. Niby to nic wielkiego, ale wydawała się być wyjątkowo zdenerwowana. Nawet przed Turniejem Trójmagicznym nie była tak nerwowa. Coś się wydarzy. I to wkrótce.
       Po słowach dziewczyny, na chwilę zapadła cisza. Harry wpatrywał się uważnie w swoją przyjaciółkę, której wzrok prześlizgiwał przez krajobraz za oknem. Ron patrzył to na swoją dziewczynę, to na swojego najlepszego przyjaciela nie bardzo wiedząc, co powinien zrobić.
       Ciszę przerwał nagły dzwonek, zaskakując całą trójkę przyjaciół. Hermiona poderwała się z miejsca i wykrzyknęła:
- Zaraz będziemy w Hogwarcie. Pora się ubierać.
       Dziewczyna wyszła z przedziału zabierając ze sobą szatę i wróciła po kilku minutach, gotowa rozpocząć ostatni rok szkolny. Chłopcy również zdążyli się przebrać i już czekali na swoją przyjaciółkę.
- Gdzie reszta? – zapytał Harry.
- Zaraz przyjdą – odpowiedziała Granger – My musimy iść i przypilnować uczniów  Poradzisz sobie?
- Jasne – odparł chłopak lekko skinąwszy głową.
- Nie zrobisz nic głupiego? – zapytała zaniepokojona dziewczyna.
- Wyluzuj Hermiono. Harry sobie poradzi, jest przecież dużym chłopcem – odpowiedział Ron wyręczając przyjaciela i mrugając przy tym do niego porozumiewawczo.
       Czarnowłosy, spojrzał na przyjaciela z wdzięcznością, gdy ten, podszedł do swojej dziewczyny i łapiąc ją za rękę pociągnął na korytarz. Na odchodnym krzyknęła jeszcze:
- Do zobaczenia na kolacji!
       Po tych słowach, zniknęła z Ronem na korytarzu i Harry został w przedziale zupełnie sam.
Sięgnął na półkę i ściągnął z niej kufer. Po chwili, w ręce miał również klatkę. Zastanawiał się właśnie, czy nie ściągnąć z półek bagaży przyjaciół, gdy ci weszli do przedziału. Harry spojrzał na nich i uśmiechnął się lekko.
- Jak tam Ginny? Gotowa na szósty rok?
- To głupie, że będę musiała zaliczać go jeszcze raz – stwierdziła nadąsana, zdejmując kufer z półki.
- Ginny... Przecież w zeszłym roku nie nauczyłaś się tak naprawdę niczego – stwierdził sucho Neville, zdejmując swoje bagaże i  posyłając przy tym dziewczynie ostre spojrzenie.
       Rudowłosa spłonęła lekkim rumieńcem, po czym odpowiedziała:
- Niby tak, ale przez to będę musiała siedzieć w szkole jeszcze dwa lata – stwierdziła z frustracją.
- A ja tam się cieszę – stwierdził Neville. – Ostatni rok w Hogwarcie. Bez wojny. Bez strachu, że zaatakuje nas... Voldemort – powiedział po chwili wahania, na co Harry posłał mu pełne zdumienia spojrzenie. – Może nareszcie przeżyjemy jakiś normalny rok – dokończył z westchnieniem, wychodząc na korytarz.
- Raczej mało prawdopodobne – stwierdziła Ginny ze śmiechem podążając za chłopakiem – To Hogwart. Tutaj nic nie jest normalne.
       Luna i Harry, którzy podążali za przyjaciółmi, roześmieli się słysząc te słowa. Po chwili, cała czwórka z radosnymi uśmiechami na ustach, wyszła na peron. Harry rozejrzał się wokół i dostrzegając Hagrida, pomachał do niego. Gajowy odpowiedział podobnym gestem, po czym wznowił wołanie pierwszorocznych. Potter przypomniał sobie, jak on sam, pierwszy raz zobaczył Hogwart. Na usta wypłynął mu lekki uśmiech. Hogwart. Nie mógł uwierzyć, że ma szansę przebywać tu jeszcze przez rok. Hogwart był jak dom. Od zawsze i na zawsze.
       Czarnowłosy wsiadł do powozu, nie mogąc się już doczekać, aż ujrzy miejsce, które przywykł już nazywać domem.
- Jak myślicie, udało im się odbudować zamek? – zapytał zaniepokojony Neville kręcąc się na swoim miejscu.
       Ginny lekko zachichotała, gdy dotarły do niej słowa przyjaciela.
- No pewnie – odparła z przekonaniem w głosie – Przecież gdyby go nie odbudowali, nie przywieźliby tutaj uczniów.
       Harry musiał się zgodzić z rozumowaniem Rudowłosej. W zamku najważniejsze było zapewnienie uczniom bezpieczeństwa. Gdyby zamek nie był odbudowany, dyrektorka nigdy nie pozwoliłaby tutaj przybyć studentom.
- Ale... Myślicie, że będzie taki jak kiedyś? – zapytał zaniepokojony blondyn.
       To było bardzo dobre pytanie i w powozie na kilka minut zapadła cisza, nim Harry się odezwał:
- Hogwart to nie byle jakie miejsce. Może i zamek został uszkodzony i w części zburzony, ale to wciąż to samo miejsce. Na pewno nic się nie zmieniło  - odparł z przekonaniem.
       Przyjaciele patrzyli na niego przez chwilę, po czym zgodnie skinęli głowami. Po chwili powóz się zatrzymał i całą gromadką wyszli na świeże powietrze i spojrzeli w kierunku zamku wstrzymując oddechu. Ale Hogwart był taki jak zawsze. Jakby nigdy nie został przejęty przez Śmierciożerców. Jakby nigdy nie odegrała się tam wielka bitwa, która zadecydowała o losach całego świata. Jakby nigdy, nic niezwykłego się nie wydarzyło.
- Witamy w domu – mruknęła Ginny, wywołując tym uśmiech na twarzy aWybrańca.
       Ruszyli spokojnym krokiem ku wejściu, w całkowitej ciszy, podziwiając wielki gmach szkoły, jakby widzieli go po raz pierwszy. Ich spokój został zakłócony dopiero w wejściu do Wielkiej Sali, gdzie nagle odezwała się Luna:
- Myślicie, że będzie budyń? Mam na niego straszną ochotę – stwierdziła, wpatrując się rozmarzonym spojrzeniem w sufit.
       Chłopcy popatrzyła na blondynkę jak na wariatkę, a Ginny się roześmiała. Neville złapał Lunę za ramię i zatrzymał ją w miejscu. Pomachał jej ręką przed nosem i  powiedział:
- Ziemia do Luny. Na pewno będzie budyń, ale teraz wracaj do nas.
       Dziewczyna popatrzyła na chłopaka nieprzytomnie, po czym nagle jakby otrząsnęła się z jakiegoś transu i posłał przyjacielowi szeroki uśmiech.
- Dzięki Nev – powiedziała wspinając się na palce i całując go w policzek, po czym w podskokach ruszyła do swojego stołu.
       Gryfoni również ruszyli w kierunku pozostałych mieszkańców swojego domu i zajęli swoje stałe miejsca. Harry przyglądał się uważnie Nevillowi, na którego policzkach wykwitły ogromne rumieńce, zdecydowanie spowodowane pocałunkiem Luny. Gryfon postanowił pogadać z Ginny i Hermioną, by może jakoś zeswatały ze sobą tę parkę. Odwrócił się do przyjaciółki, gotowy z nią o tym porozmawiać, jednak dziewczyna przerwała mu, nim zdążył się chociaż odezwać.
- Widziałeś? – zapytała podekscytowana, niemal skacząc w miejscu.
- Co takiego? – zapytał zdumiony Wybraniec.
- Nowych uczniów oczywiście, a kogo innego? – odpowiedziała z iskrami w oczach.
       Harry, nic nie rozumiejąc z wypowiedzi nastolatki, popatrzył pytający na Rona, mając nadzieję, że może on wyjaśni mu, o Ci chodzi Hermionie. Wesley, jakby doskonale rozumiejąc dezorientację przyjaciela wyjaśnił:
- W tym roku do Hogwartu poza pierwszakami, przyjechało całkiem sporo starszych uczniów. Będą dzisiaj po pierwszakach przydzielani do domów.
       Harry zmarszczył zdziwiony brwi i zapytał:
- Ale dlaczego pojawiają się w Hogwarcie dopiero teraz?
- Och, no wiesz...  – zaczął Ron, ale podekscytowana  Hermiona przerwała mu w pół zdania.
- Są to w większości uczniowie z Beauxbatons i innych Magicznych Szkół. Po śmierci Voldemorta sporo ludzi przeprowadziło się do Anglii i część z nich, posyła swoje dzieci do Hogwartu. No wiesz... Mają tu bliżej i takie tam – powiedziała wpatrując się w wejście do wielkiej Sali.
       Harry skinął lekko głową i zapatrzył się w swoje, leżące na stole dłonie. Mógł przewidzieć, że wydarzy się coś takiego. Dumbledore mówił mu, że tak było już wcześniej, gdy Voldemort zginął po raz pierwszy. Czarodzieje tłumnie przeprowadzali się do Londynu, przekonani, że po śmieci Czarnego Pana, są tam bezpieczni. Byli w błędzie. Wielu Śmierciorzerców nie zostało jeszcze złapanych. Przepełnieni nienawiścią i chęcią zemsty, na pewno nie będą się długo ukrywać i w końcu zaatakują. To będzie rzeź. Jak wtedy.
- To oni – syknęła Hermiona, szturchając Harry'ego łokciem i wygrywając go tym sposobem z ponurych rozmyślań.
       Brunetowi zajęło chwilę zrozumienie, o czym mówi jego przyjaciółka, ale natychmiast oprzytomniał, gdy do sali zaczęli wchodzić pierwszoroczniacy, a za nimi, dość spora grupka starszych dzieciaków. Harry'ego mało interesowali pierwszoroczni, ale z uwagą przyglądał się starszym uczniom, którzy ciekawie rozglądali się po pomieszczeniu. Uwagę Pottera przyciągnął jeden z nastolatków. Niesforne czarne włosy opadały mu łagodnie na twarz, a orzechowe oczy, bardzo podobne do tych Hermiony, rozglądały się ciekawie wokół. Nastolatek był średniego wzrostu i na oko mógł mieć z szesnaście lat. Dobrze zbudowany, z jasną karnacją, delikatnymi rysami twarzy i z uśmiechem na ustach, sprawiał wrażenie łagodnego i niewinnego. Harry popatrzył na niego z nagłą zazdrością, zdając sobie nagle sprawę z tego, iż chciałby być na miejscu tego chłopaka. Bez problemów. Bez koszmarów. Bez zmartwień. Bez tej bolesnej pustki, poczucia winy, samotności. Bez wszystkich złych doświadczeń, które spotkały go przez te osiemnaście lat.
       Nagle do Harry'ego dotarły słowa dyrektorki. Chłopak otrząsnąć się z zamyślenia i skupił wzrok na profesor McGonagall.
- Witam wszystkich w tym nowym roku szkolnym – rozpoczęła przemowę – Na początku, Tiara przydzieli nowych uczniów do poszczególnych domów: Gryffindoru, Huffelpuffu, Ravenclawu bądź Slytherinu. Każda wyczytana osoba wyjdzie na środek, usiądzie na stołku i założy na głowę Tiarę.
       Po tych słowach, dyrektorka rozwinęła trzymany do tej pory w ręce pergamin i zawołała:
- Andrew Bick
       Czarnowłosy jedenastolatek, wystąpił naprzód z przerażeniem odbijającym się w złotych oczach. Usiadł na wskazanym przez McGonagall miejscu i założył Czapkę na głowę. Przez chwilę w Sali panowało milczenie, gdy w końcu po całym pomieszczeniu rozległ się ogłuszający głos Tiary:
- Ravenclaw
        Od strony stołu Krukonów, rozniosła się gorące brawa i wiwaty. Harry przyglądał się jak złotooki, z ulgą wymalowaną na twarzy, idzie w kierunku  swojego stołu. Przez chwilę przyglądał się, jak chłopiec siada i wymienia uścisk ręki z jakimś innym chłopakiem, po czym ponownie skupił się na oglądaniu Ceremonii Przydziału.
       Dyrektorka wywoływała na środek kolejnych uczniów, którzy dołączali do swoich nowych domów, wśród krzyków i oklasków innych uczniów. Harry w pewnym momencie przestał zwracać już na to uwagę i oparł głowę na dłoniach, spoczywających na stole. Westchnął głęboko i potarł palcami skronie. Miał jakieś dziwne wrażenie, że wydarzy się coś niedobrego. Jakieś dziwne przeczucie, że wszystko nagle się zmieni.
       Potrząsnął głową, odganiając się od tych myśli i spojrzał na środek sali dokładnie w momencie, gdy czarnowłosy chłopiec, któremu nastolatek przyglądał się wcześniej, usiadł na stołku i założył na głowę Tiarę. Po niecałej minucie w końcu po sali rozniósł się krzyk:
- Gryffindor!
       Chłopak zsiadł ze stołka i z uśmiechem na ustach podszedł do stołu gryfonów, a kiedy zasiadł na swoim nowym miejscu, obrócił się jeszcze na chwilę w kierunku stołu nauczycielskiego z szerokim uśmiechem, po czym wdał się w dyskusję ze swoimi nowymi kolegami. Harry podążył za wcześniejszym spojrzeniem młodszego chłopca i przyjrzał się stołowi nauczycielskiemu. Dostrzegł wiele znajomych twarzy, w tym profesora Snape'a, ale poza znanymi mu wcześniej profesorami, pojawiło się co najmniej pięciu nowych, w tym dwie kobiety. Wybraniec nie zdążył się im jednak bliżej przyjrzeć, gdyż McGonagall podeszła do mównicy. Po szybkim rozejrzeniu się po Wielkiej Sali, Potter zrozumiał, że wszyscy nowi uczniowie zostali już przydzieleni do swoich domów, więc przeniósł wzrok na dyrektorkę, która właśnie zabrała głos.
- Drodzy uczniowie. Witam was wszystkich, w tym nowym roku szkolnym. W pierwszej kolejności, chcę was poinformować, że wstęp do Zakazanego Lasu jest surowo zabroniony. Każdy, kto tam wejdzie zostanie surowo ukarany. O ile oczywiście przeżyje - dodała, na co po całej sali, rozeszły się szepty niepokoju - Po drugie, u Pana Filcha można zapoznać się z listą Przedmiotów Zakazanych, które w tym roku obejmują niemal wszystkie produkty Weasleyów.
       Słysząc to, Ron omal nie parsknął śmiechem, ale szturchnięcie Hermiony, skutecznie odwiodło go od tego pomysłu. Rudowłosy spojrzał na Harry'ego i wymienił z nim porozumiewawcze spojrzenia. Obaj doskonale wiedzieli, że Fred i George, znajdą jakiś sposób na dostarczanie swoich produktów do szkoły, a uczniowie, nie będą się powstrzymywać przed używaniem ich.
- Ponadto - kontynuowała McGonagall, zwracając tym samym uwagę chłopców - W tym roku, w Hogwarcie zostanie wprowadzonych kilka zmian - po tych sowach w Wielkiej Sali, zapanowało poruszenie, które szybko zniknęło, gdy dyrektorka kontynuowała - Poza standardowymi zajęciami, pojawią się nowe zajęcia, obowiązkowe na każdym roku. Walka bronią. Magia żywiołów. Lekcje pojedynku.
       Na sali zapanował nagły gwar. Uczniowie szeptali między sobą, patrząc ze zdumieniem na stół nauczycielski, przy którym siedziało kilku nowych nauczycieli, rozumiejąc nagle, czego mogą nauczać. Dyrektorka popatrzyła, zniecierpliwiona hałasem wywoływanym przez jej wychowanków, na uczniów, czekając aż ich emocje opadną. Kiedy w końcu zamieszanie ucichło, kontynuowała.
- Chciałabym wam teraz przedstawić nowych nauczycieli. Profesor Lena Garlick. Czarownica powietrza, nauczać was będzie strzelania z kuszy.
       Z miejsca wstała wysoka, czarnowłosa kobieta o szarych oczach i z uśmiechem popatrzyła na uczniów. Jak większość nauczycieli ubrana była w czarną szatę. Jej odzienie jednak, było poprzetykane białymi i srebrnymi nićmi układającymi się, we wzór, poruszający się przy każdym, nawet najmniejszym ruchu odzienia.
- Profesor Daniel Tinfielx. Czarodziej ognia i nauczyciel walki mieczem.
       Po sali rozniosły się podniecone szepty dziewcząt, gdy postawny, czarnowłosy mężczyzna, podniósł się ze swojego miejsca. Jego muskularne ramiona i ostre spojrzenie, dodawały mu powagi i niesamowitego majestatu, a przy tym, czyniły z niego atrakcyjnego mężczyznę.
- Profesor Mikael Warrious. Czarodziej wody i nauczyciel łucznictwa.
       Nauczyciel wstał z krzesła i swoimi błękitnymi oczami zlustrował całą salę. Blond włosy miał lekko zmierzwione, a lekko przechylona głowa i przygryziona w zamyśleniu dolna warga dodawały mu wiele uroku. Po pomieszczeniu, ponownie rozniosły się liczne westchnienia zachwytu, a potem niezadowolenia, gdy mężczyzna z powrotem usiadł na swoim miejscu.
- Profesor Matchew Bishop. Czarodziej ziemi, nauczyciel walki bronią krótką.
       Ze swojego miejsca przy stole nauczycielskim, wstał wysoki, dobrze umięśniony mężczyzna. Brązowe oczy wpatrywały się hardo w uczniów, przesłaniane przez czarną grzywkę. Mimo swojej potężnej postury i zdecydowania widniejącego w oczach, łatwo było dostrzec nieporadność ruchów nowego nauczyciela, który zasiadając ponownie na swoim miejscu, strącił na podłogę widelec i próbował go stamtąd nieudolnie wyciągnąć, na co uczniowie, zareagowali cichym chichotem.
- Na końcu, chciałbym wam przedstawić jeszcze, nową nauczycielkę Obrony przed Czarną Magią, Profesor Dorcas Meadowes. Tymczasem, miejsce Nauczyciela Eliksirów, ponownie zajmie Profesor Snape.
       Po sali po raz kolejny już tego dnia, rozniosły się ciche szepty. Jedne dotyczyły Mistrza Eliksirów, a pozostałe, nowej nauczycielki o ciemnej karnacji, czarnych włosach i spojrzeniu wesołych, czekoladowych oczu. Zamieszanie nie trwało jednak długo. McGonagall klasnęła dwukrotnie, by uciszyć uczniów i przekazać im ostatnie nowiny. Ostatnie, ale nie wiadomo, czy nie najważniejsze.
- Jutro - zaczęła - odbędą się testy, które zadecydują o tym, jaki żywioł, nauczycie się kontrolować i jaką bronią będziecie się posługiwać. A tymczasem, przed nami została do załatwienia ostatnia sprawa, nim w końcu rozpocznie się uczta i całkowicie mnie zignorujecie.
       Ze stołu gryfonów, dało się usłyszeć ciche chichoty, ale dostrzegając poważną minę dyrektorki, uczniowie natychmiast spoważnieli, oczekując z ciekawością i niewielką dozą obaw na nadchodzące wieści.
- Razem z nauczycielami, zauważyliśmy, iż występuje ogromna między domowa rywalizacja. I tak, jak jesteśmy w stanie ją zrozumieć w przypadku zdobywania punktów, czy meczy quidditcha, tak niepojętym jest dla nas, czemu niektóre domy, darzą się tak otwartą wrogością, również poza lekcjami - to mówiąc, popatrzyła wymownie w kierunku stołu gryfonów i ślizgonów, po czym kontynuowała - Podziały te, doskonale było widać szczególnie podczas bitwy o Hogwart. Wszyscy walczyliśmy po jednej stronie, jednak nie byliśmy w stanie sobie całkowicie zaufać, przez co zginęło wielu młodych czarodziei. W tym roku, z uprzednim uzyskaniem zgody Tiary Przydziału, postanowiliśmy zintegrować was wszystkich.
       Harry i Ron, słysząc słowa dyrektorki wymienili niepewne spojrzenia, zastanawiając się, co też profesorka może mieć na myśli. Ciche szepty, rozlegające się w całej sali, wskazywały na to, że nie oni jedyni, próbowali dociec do sedna wypowiedzi nauczycielki. Nie musieli się jednak długo nad tym zastanawiać, gdyż następne słowa dyrektorki rozwiały wszelkie wątpliwości:
- Dlatego właśnie, za chwilę, Tiara wywoła na środek po kilku uczniów z każdego domu i przydzieli ich do jednego z trzech pozostałych!
       W sali zapanował nagły zamęt. Krzyki. Wrzaski. Piski. Wszystkie te dźwięki mieszały się ze sobą i odbijając od ścian, roznosiły się po całym pomieszczeniu. Głosy niezadowolenia i niedowierzania, otaczały uczniów ze wszystkich stron, rozsadzając im od środka czaszki. Młodzież niewiele to jednak obchodziło i dalej głośno między sobą dyskutowali o słowach, które zawisły nad nimi, jak ostrze, gotowe w każdej chwili spaść i zabić niczego nie spodziewających się nastolatków.
       Harry popatrzył szeroko otwartymi oczyma na swoich przyjaciół. Na Hermionę, wpatrującą się w dalszym ciągu z niedowierzaniem w stół nauczycielski i na Rona, który wpatrywał się w niego szeroko rozwartymi w szoku oczami i z szeroko otwartą buzią. W końcu jednak otrząsnął się z chwilowego oszołomienia i stwierdził oburzony:
- Ona nie może tego zrobić!
- Niestety może. Jest teraz dyrektorką - odpowiedziała ponuro Hermiona, spoglądając na siedzących naprzeciw niej chłopców.
- Ale... Przecież...
       Harry wpatrywał się tępo w stół, zaciskając ręce w pięści. Wiedział, że coś się stanie. Coś złego. Wiedział, że jego niepokój, miał swoje uzasadnienie. Wiedział. A jednak to zignorował. Przeklął się w duchu za swoją głupotę. Odwrócił się w kierunku stołka, który nadal stał na środku sali. Nie zabrali go tak jak zawsze zaraz po ceremonii. Nie... Stał tam dalej i uśmiechał się szatańsko w kierunku Harry'ego. Wybraniec zastanawiał się, jak mógł się tego nie domyślić. Mógł to przewidzieć. Domyślić się.
       Zacisnął mocniej ręce w pięści, aż poczuł, jak paznokcie wbijają mu się w delikatną, wewnętrzną skórę dłoni. Zacisnął mocno zęby i zaczął odliczać do dziesięciu, chcąc w ten sposób zapobiec nagłemu atakowi paniki.
- Harry... Wszystko w porządku? - usłyszał zaniepokojony głos Hermiony.
       Potter podniósł wzrok na przyjaciółkę i posłał jej delikatny, pokrzepiający uśmiech.
- W porządku Hermiono. Ja... Mam po prostu jakieś złe przeczucie.
       Spojrzenie czarnowłosego, spotkało się na chwilę ze wzrokiem młodego Weasley'a, który patrzył na przyjaciela z niepokojem. Zielonooki doskonale to rozumiał. Po wojnie, opowiedział Ronowi, o swoim przydziale. Tylko on jeden o tym wiedział. I teraz najprawdopodobniej obaj myśleli o tym samym. Że jeśli ktoś ma zostać wywołany, to właśnie Harry. A przydział, już się dokonał.
- Nie martw się Harry. Jesteś bezpieczny - powiedziała łagodnie Hermiona, przerywając wzrokową dyskusją swoich przyjaciół - Jeśli ktoś ma się tutaj o coś martwić, to tylko ja. Prawdopodobnie zostanę przeniesiona do Ravenclawu, ale to chyba nie może być znowu takie złe, prawda? - zapytała posyłając chłopakom lekki uśmiech.
       Harry słysząc słowa przyjaciółki, skinął lekko głową i nieco się rozluźnił. Może miała rację. Może nie było się czym martwić. Przecież w końcu, Tiara mogła wywołać każdego, wiec czemu miałaby krzyknąć akurat jego nazwisko? Szansa na to, była minimalna i zielonooki odetchnął z ulgą. Atak paniki minął, zażegnany, szybką reakcją, nieświadomych niczego gryfonów.
       Szum na sali, powoli się uspokajał. Uczniowie kończyli zażarte dyskusje. Milkli i spoglądali w kierunku zniecierpliwionej profesor McGonagall. Kiedy zapadła cisza, kobieta głośno odetchnęła i zeszła z podestu, by wolnym krokiem podejść do Tiary Przydziału.
- Każda osoba, która zostanie wywołana, podchodzi do mnie, zakłada Tiarę na głowę, a potem kieruje się w stronę swojego nowego domu. Tak więc... Zaczynamy!
- DAFNE GREENGRASS!
       Zmiana przydziału się rozpoczęła. I w dodatku, od stołu ślizgonów. Harry uważnie obserwował każdego ucznia, którego Tiara wywoływała na środek. Pięciu ślizgonów. Dwie czwartoklasistki i trzech trzeciorocznych. Po dwóch do Ravenklawu i Huffelpuffu oraz jeden do Gryffindoru. Potem Ravenklaw i Huffelpuff. Z każdego domu, po pięcioro uczniów. Więc z Gryffindoru, również odejdzie pięciu.
       W pierwszej kolejności zostały wywołane dwie trzecioklasistki. Jedna trafiła do Ravenklawu, druga do Huffelpuffu. W następnej kolejności, został wywołany czwartoklasista, którego Harry kojarzył z widzenia, ale nigdy bliżej mu się nie przyglądał. Huffelpuff. A więc zostało jeszcze dwóch uczniów. Tylko dwóch. I jednym z nich, nie musiał być on.
- ALEX PRIOR!
       Ze swojego miejsca przy stole, wstał nowy chłopiec. Szóstoklasista. Dokładnie ten sam, któremu podczas Ceremonii Przydziału przyglądał się Harry. Brązowe oczy, patrzyły niepewnie na Tiarę, ale chłopak odważnie skierował się w stronę stała, przy którym stała McGonagall. Wybraniec przyglądał mu się uważnie i w pewnej chwili, dostrzegł wiszący na szyi nastolatka łańcuszek, z lśniącą łzą. Przed oczami zielonookiego pojawiła się nagle scena jak ze snu. Kobieta w czarnych szatach. Niemowlę. Dziwny prąd energii. Łańcuszek z łzą, chowany do kieszeni czarnego płaszcza.
       Obrazy zniknęły tak nagle jak się pojawiły, wytrącając Harry'ego na chwilę z równowagi. Nie trwało to jednak długo, gdyż niemal natychmiast, uwagę nastolatka odwrócił krzyk Tiary:
- SLYTHERIN!
       A więc został już tylko jeden. Jeden, ostatni uczeń. Wszyscy oczekiwali w napięciu, kto zostanie teraz wywołany. Złoty Chłopiec liczył, że to nie będzie on. Że Tiara wywoła kogoś innego. Jednak... Gdzieś w głębi świadomości wiedział. Wiedział, że to on zostanie wybrany. Właśnie dlatego, krzyk starej czapki, nie zrobił na nim większego wrażenia. Chłopak wręcz odetchnął z ulgą. Bo wiedział. I pogodził się z tym.
- HARRY POTTER!
       Harry spokojnie wstał ze swojego miejsca, ignorując zamieszanie, które powstało po wywołaniu jego nazwiska i ruszył spokojnym krokiem w kierunku stołka. Ze zrezygnowaniem widniejącym na twarzy, odwrócił się w kierunku stołu gryfonów i napotkał spojrzenie Rona. Dostrzegł w jego oczach rozpacz, ale i powolną, niechętną akceptację. Obaj wiedzieli, co się za chwilę wydarzy. Obaj byli świadomi nadchodzących zmian.
       Potter, skinął przyjacielowi głową. Gest, oznaczający pożegnanie. Pożegnanie z nim, z Hermioną i z całym domem. Pożegnanie z przeszłością. Harry odwrócił się i spojrzał na sekundę na stół ślizgonów. Jego przyszłość. Szybko odwrócił wzrok i skupił się na Tiarze. Po chwili trzymał ją już w rękach, siedząc na stołku i zakładał ją na głowę.
Proszę, proszę... Harry Potter. Znowu się spotykamy.
Nareszcie dopięłaś swego. Gratuluję. Wygrałaś. A teraz załatwmy to szybko.
Skoro tak, niech będzie...
- SLYTHERIN!
.
.
.
.
.
.